|
Październik 2002 Barlinek w fotografii : Dzień bez samochodu : Fair Play dla Barlinka : Festyn - Zakończenie lata : Fotoplastikon : Kryminałki : Kto w wyborach : Listy do redakcji : Nie zaśmiecać wąwozu : Niechciane prezenty : Ogłoszenia drobne : Okiem pacjenta : Pożegnanie z Barlinkiem : Puchar LOP w Barlinku : Replika na pomysły : Rozmaitości : Skarby w piasku : Sport : Stypendium im. A. Ligockiego : Śmierć superintendenta : Święto Słonecznika : Święty spokój : Tour de Pologne i nie tylko : Uliczna informacja : Usc : Wywiad z Janem Peszkiem : Wywiad z marszałkiem województwa : Wywiad z Romą Kaszczyc : Wzorowe działki : X Lato Teatralne : XX lat Młyństwa : Z dnia na dzień : Z lamusa Raptusa : Śmierć superintendenta W pewną lutową sobotę 1945 roku do jednego z domów przy ul. Strzeleckiej w Barlinku wtargnęła grupa radzieckich żołnierzy. W grupie tej znajdowały się także kobiety, prawdopodobnie z wojskowych służb pomocniczych. Podkute żelazem buty zadudniły na drewnianych stopniach obszernej klatki schodowej. Łomot dobijania się do drzwi mieszkań przemieszał się z podniesionymi głosami żądającymi natychmiastowego otwarcia. Niebawem na chodnik wylegać zaczęli wystraszeni cywile popychani lufami wycelowanych w nich automatów. - „Skariej, skariej!” - przynaglali ich mocno podpici czerwonoarmiści. Jeden z dopiero co wygnanych - starszy, dystyngowany pan o łagodnej, inteligentnej twarzy - stojąc już wraz z innymi przed domem nagle poruszył się jak gdyby przypomniał sobie o czymś ważnym; o czymś pozostawionym widocznie w pośpiechu w mieszkaniu. Spokojnym krokiem, nie zważając na żołdackie pokrzykiwania, wrócił na piętro czyli tam, skąd go właśnie przed momentem wyprowadzono. Po chwili wyrzuceni na dwór domownicy usłyszeli wściekły wrzask i coś w rodzaju uderzenia a następnie ostry huk wystrzału. Wystrzał zlał się prawie jednocześnie z okrzykiem zdumionego, jakby bolesnego zaskoczenia. Po tych odgłosach w domu zaległa na chwilę grobowa cisza. Starszy pan nie wrócił na dół. Stojąca wśród wypędzonych na mróz sąsiadów jego małżonka tknięta złym przeczuciem wbiegła zaniepokojona na piętro. To, co tam zastała przyprawiło ją o dławiący skurcz w piersiach. W rozwartych drzwiach mieszkania na rozkraczonych nogach chwiał się żołnierz z pistoletem w ręku, a na podeście pod ścianą zobaczyła swego męża. Leżał zwinięty w kłębek w dziwacznej, na wpół embrionalnej pozie. Kałuża krwi wyciekała spod jego ciała i wyczuwalny w powietrzu swąd prochu wyjaśniały wszystko, co się tu stało i co przed chwilą usłyszano na zewnątrz. Obok zabitego leżał rozbity słoik z rozbryzgniętą ciemną substancją. Ów właśnie słoik, a ściślej jego zawartość - jak później ustalono - stały się bezpośrednią przyczyną tragicznego zajścia. Tak zginął człowiek, o którym mówi się ostatnio w środkowej części Europy i o którym zaczyna być głośno w mediach oraz w internecie. Berlińskie wydawnictwo Verbum poświęciło Mu niedawno książkę autorstwa Kurta Pagela i Brigitte Metz. Pisały i piszą o Nim polskie i niemieckie gazety. Kim On był i co takiego dokonał, że jego imię wymawiane jest dziś z szacunkiem? Co, oprócz tego o czym już wiemy wiązało Go z Barlinkiem? Dlaczego nic o Nim nie było wiadomo? Jakie fakty poprzedziły moment, w którym palec pijanego żołdaka nacisnął spust? Oto pytania. Mnóstwo pytań, które same cisną się na usta. Dziś jestem w stanie odpowiedzieć na jedno z nich. Otóż tragicznie zmarły bohater zrekonstruowanego tutaj : Friedrich Onnasch. Zanim trafił do Barlinka piastował w Koszalinie funkcję superintendenta, czyli wyższego zwierzchnika kościelnego porównywalnego z godnością biskupa w kościele katolickim. Ks. Onnasch - potomek starego rodu koszalińskich pastorów po dojściu Hitlera do władzy zbuntował się przeciw narodowemu socjalizmowi i temu wszystkiemu, co sobą system ten reprezentował. Wespół z innym superintendentem - znanym teologiem ks. Dietrichem Bonhoefferem wystąpił z popierającego nazizm Kościoła Rzeszy. Razem utworzyli przeciwstawny faszystowskim władzom i biskupowi Műllerowi niezależny kościół. Kościół Wyznający - taką nadali mu nazwę - powstał krótko po ustawach antyżydowskich i działał z duchem właściwie pojętego chrystianizmu. Działalność, jaką przedsięwzięli odważni duchowni nie szła jednak w parze z agresywnym i bezwzględnym ustrojem państwa. Reakcja władz była prawie natychmiastowa, zwłaszcza, że Kościół Wyznający Bonhoeffera i Onnascha zaczął zyskiwać coraz więcej zwolenników. Obydwóch, za ich przekonania i za pacyfistyczną działalność, poddano ostrym represjom. Bonhoeffera wywieziono do obozu koncentracyjnego we Flossenbürgu, z którego już nie wyszedł. Onnasch również został uwięziony ale na krótko. Ogromna popularność, jaką cieszył się wśród wiernych oraz ich starania i zabiegi doprowadziły do cofnięcia sankcji. Jednak cieszący się tak wielkim uznaniem społecznym buntowniczy ksiądz stanowił zbyt duże niebezpieczeństwo dla systemu. Został więc karnie zesłany daleko od popierających go wiernych, z zakazem powrotu do Koszalina i zakazem wygłaszania kazań. W ten sposób trafił do Barlinka. Wydawać by się mogło, że Onnasch miał więcej szczęścia od Bonhoeffera. Nie mógł wprawdzie pełnić dalej swojej duchowej misji, ale mógł żyć! Żyć w zaciszu miasteczka i w miarę spokojnie przeczekać nieprzyjazne Mu czasy. I doczekał się. Doczekał się nawet czegoś więcej. Czegoś w rodzaju wyzwolenia, podczas gdy Bonhoeffer tkwił nadal w obozie. Było to jednak tylko złudne wyzwolenie; wyzwolenie spod czujnego nadzoru NSDAP i gestapo. Z chwilą wkroczenia do Barlinka zwycięskich wojsk radzieckich zapanowały nowe porządki, zaprowadzone przez inaczej umundurowanych funkcjonariuszy. Ci pokrewni Mu w pewnym sensie ludzie (też przecież walczyli z faszyzmem) najpierw wyrzucili go z domu przy ul. Sienkiewicza, gdzie mieszkał do wyzwolenia, a ostatecznie wykluczyli z grona żyjących. Być może, iż stało się tak wskutek horrendalnego nieporozumienia, w którym główną rolę odegrała bariera językowa i niemożność porozumienia się. Może biskup nie mógł lub nie umiał wyjaśnić, że był tu czymś w rodzaju więźnia? Że był prześladowany? A może nie chciał tego ujawnić, bo czy sprawiedliwi muszą się usprawiedliwiać? Spośród wszystkich tych przypuszczeń należy wziąć pod uwagę jeszcze jedno: może jako duchowny potraktowany został po prostu jako „wróg klasowy” ?? Bonhoeffer nie doczekał się co prawda wyzwolenia, ale mimo to przeżył Onnascha o niecałe 7 tygodni. Niestety, prześladowcy nie zapomnieli o nim. Zaledwie miesiąc przed końcem wojny, 9 lutego 1945 roku został zamordowany przez nazistów w obozie koncentracyjnym Flossenbürg. Odtworzone na początku wydarzenie, w którym zginął „barlinecki” biskup miało miejsce 17 kwietnia 1945 roku i rozegrało się w zachowanej do dziś kamienicy przy ul. Strzeleckiej 1 (obok Banku PKO BP). Jest jednak mocno prawdopodobne, że grupa rozbestwionych żołnierek i żołnierzy nie miała pojęcia z kim ma do czynienia, ale argument ten w niczym nie usprawiedliwia zabójstwa. Mordu popełnionego za słoik kartkowej marmolady. Tak, to była właśnie ta „cenna” rzecz, po którą ks. Onnasch wrócił na górę. Instynkt samozachowawczy (czyt. głód) zetknął się tu nagle z instynktem zabijania. Ludzkie życie okazało się mniej warte od słoika z marmoladą. Musiało upłynąć blisko 60 lat, żeby pamięć o tym niezwykle szlachetnym, prawym i odważnym człowieku przebiła mur niewiedzy i milczenia. Pierwsi z pamięciowego letargu obudzili go zachodni sąsiedzi, a krótko po nich Polacy zamieszkujący środkowe Pomorze. Zainteresowali się nim przede wszystkim współcześni mieszkańcy Sławna, Słupska i Koszalina. Zwłaszcza Koszalina. Tam, na zlecenie Instytutu Pamięci Narodowej wszczęto dochodzenie wyjaśniające śmierć Tego, który odważył się powiedzieć nazizmowi i nazistom: Nie !!! Śledztwo w sprawie ostatnich dni życia wysokiego niemieckiego dostojnika kościelnego IPN powierzył koszalińskiej prokuraturze. Energiczne postępowanie prowadzone przez prokuratora Krzysztofa Bukowskiego odsłoniło szereg nieznanych faktów dotyczących postaci biskupa. Nie wyjaśniło jednak wszystkiego. Nie wyjaśniło gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach został on zamordowany. Celem wszczętego dochodzenia było także ustalenie miejsca spoczynku niezwykłego kapłana. Odpowiedzi na te i inne pytania koszalińskie służby i tamtejsi historycy nie byli w stanie udzielić wystarczającej odpowiedzi. Należało szukać dalej. Coraz dalej. Rozszerzany stopniowo krąg dochodzeń uchwycił wreszcie trop wiodący do wyjaśnienia tej zagadki. Trop ten prowadził do... Barlinka. Kazimierz Hoffmann PS. Tropem tym spróbujemy pójść dalej. O losach poprzedzających śmierć pastora Onnascha i o szczegółach uzyskanych w toku śledztwa postaram się, w miarę możliwości, poinformować Czytelników. Wszystkim, którzy pomogli mi w tym niezwyczajnym śledztwie dziękuję za uczynność i za życzliwe wsparcie. Szczególne podziękowania składam redakcjom; „Głosu Koszalińskiego” i „Głosu Słupskiego”, dr Dietrichowi Bergowi z Moguncji i p. Janowi Sroce ze Sławna oraz Panu prokuratorowi Krzysztofowi Bukowskiemu. KB |