Październik 2002

Barlinek w fotografii : Dzień bez samochodu : Fair Play dla Barlinka : Festyn - Zakończenie lata : Fotoplastikon : Kryminałki : Kto w wyborach : Listy do redakcji : Nie zaśmiecać wąwozu : Niechciane prezenty : Ogłoszenia drobne : Okiem pacjenta : Pożegnanie z Barlinkiem : Puchar LOP w Barlinku : Replika na pomysły : Rozmaitości : Skarby w piasku : Sport : Stypendium im. A. Ligockiego : Śmierć superintendenta : Święto Słonecznika : Święty spokój : Tour de Pologne i nie tylko : Uliczna informacja : Usc : Wywiad z Janem Peszkiem : Wywiad z marszałkiem województwa : Wywiad z Romą Kaszczyc : Wzorowe działki : X Lato Teatralne : XX lat Młyństwa : Z dnia na dzień : Z lamusa Raptusa :


 

Skarby w piasku

Burza piaskowa trwała od dwóch dni. Wszędzie unosił się pył. Odkrywaliśmy kościół w Banganarti zawinięci jak mumie w chusty i szale. Tego dnia mieliśmy wreszcie dokopać się do wejścia wielkiej budowli. Świątynia z kolumnadami, nakryta najprawdopodobniej kopułą z czasów, kiedy w Polsce ludzie mieszkali ze zwierzętami w drewnianych półziemiankach.  Nic nie zapowiadało wielkich odkryć.

 

W sezonie archeologicznym 2002 Polska Połączona Misja Archeologiczna do Środkowej Doliny Nilu miała za cel rozpoczęcie badań na wzgórzu w wiosce Sinada, w rejonie Banganarti. Po nubijsku Banganarti to znaczy wyspa szarańczy. Dziś jest to dość stroma górka na pustyni, pokryta kawałkami cegieł i ceramiki z czasów chrześcijańskich. Zdjęcia z latawca wskazywały na chrześcijański kompleks: kościół, budynki gospodarcze, bastion, mur obronny. Wszystko zasypane przez piach i pył mułowy. Już po odsłonięciu dwóch fasad wiedzieliśmy, że nie jest to zwykły kościół jakich wiele w okolicy Dongoli – dawnej stolicy państwa Makurii „Nasz” kościół zbudowany był na planie kwadratu, z potężnymi kolumnadami wzdłuż ścian północnej i południowej. Zamiast jednej absydy, od strony wschodniej miał 7 małych kaplic z przepięknymi malowidłami na ścianach. W miarę odsłaniania ścian spod piasku spoglądały na nas ogromne, jakby zdziwione oczy archaniołów, apostołów, królów, Marii, aniołów... Spoglądały na swoich odkrywców, znów widoczne mury świątyni, łaskawie dając zachwycać się bogactwem swoich szat i ornamentów. Odsłanianie malowideł trwało powoli, gdyż konieczna była natychmiastowa konserwacja – podklejanie tynku, zastrzyki ze specjalnych klejów. Wszystkie kaplice zostały zadaszone zszytymi przez nas spadochronami, by ochronić przed słońcem to co zachował piach. Dach niestety poza słońcem zatrzymywał również wiatr. Powodowało to warunki pracy w kaplicach przybliżone do pracy w saunie. Odsłaniając ścianę północną z jej wielkimi bazami kolumn z czerwonej cegły czekaliśmy niecierpliwie na znalezienie jakiegoś wejścia lub bramy. Był początek lutego. Nasz misyjny termometr umieszczony w bazie w zacienionym miejscu przy pracowni ceramicznej wskazywał od kilku dni 37-38 st.C. Dziedziniec zapełniał się koszykami z fragmentami naczyń, malowideł, glinianych krat i kości. Dzień zaczyna się o 7.00 tutejszego czasu (5.00 czasu polskiego). To niesamowite jak zimno potrafi być tu rano. Zimno. Cokolwiek znaczy to pojęcie dla nas – ludzi północy. To zimno jest jakieś obce, przeszywające do głębi ale spoglądając na zegarek można oczekiwać ciepła, które zjawi się punktualnie i w parę godzin rozpali wszystko. Wykop na pustyni. Tu na wzgórzu wieje zawsze mocno. Ludzie pokrzykują odsłaniając ścianę. Słychać uderzenia turij (narzędzie w formie dużej motyki-zastępuje łopatę). Wszędzie unosi się pył i kurz. Nad tym zamieszaniem stoi archeolog. W kapeluszu, bluzce z krótkim rękawem i wypłowiałych spodniach z mnóstwem kieszeni. Buty mają kolor jaki lubię – piasku i kurzu pustyni. Skóra na rękach jest ciemna, jasna tylko między palcami. Przede mną w dole, plantacja palm daktylowych. Co chwila kursuje między nimi dwukołowy wózek z beczką zaprzęgnięty w osiołka, który dowozi wodę do każdej palmy. Za plecami, daleko - pas zieleni,  zielone pola i Nil. Kiedy szumiący wiatr daje coś usłyszeć, z gaju palmowego po lewej słychać przyjemne klekotanie pompy wodnej. Lubię ten klekot, kojarzy się z chłodem, bujna zielenią i Nilem. Najładniej brzmi wieczorem, kiedy jest cicho. Daleko na horyzoncie dumnie wznoszą się geble – skaliste wzgórza we wszystkich odcieniach czerwieni. Jeszcze godzina i zakurzeni wrócimy do domu na obiad... Wieczorem siedzimy na choszu (dziedzińcu) i przy herbacie dyskutujemy o tym co znaleźliśmy i o tym co znajdziemy. Nagle piękny zachód słońca znika. Od północy niczym jedna z plag egipskich zbliża się ciemna ściana pochłaniająca wszystko. W ciągu pięciu minut robi się ciemno. Wiatr syczy w oknach i palmach. Wszędzie unosi się kurz i pył. Chała - zimowa burza piaskowa – mały armagedon. Ciśnienie spada dramatycznie. Miejscowe prawo mówi, że jeśli chała wieje ponad 40 dni mąż nie poniesie konsekwencji jeśli zabije w złości żonę. W czasie chały wszyscy są nerwowi.

Wiało od dwóch dni. Tego dnia mieliśmy dokopać się do wejścia. Ok. 12.00 – udało się! Jest! Zachowany w całości, zbudowany z kamiennych bloków łuk, na którym ręka pielgrzyma wydrapała 1000 lat temu prośbę o błogosławieństwo. Takich graffiti na ścianach kościoła jest mnóstwo - biskupi, kapłani, diakoni i zwykli pielgrzymi. Niewątpliwie „nasz” kościół był ważnym miejscem pielgrzymek, jakimś sanktuarium. Pracujemy od 7.00 do 14.00. Pył utrudnia oddychanie i co chwila musimy przecierać okulary i wytrzepywać chusty, które osłaniają twarz. Pilnuję odsłaniania  portalu. Jest nieco przechylony, trzeba będzie założyć drewniane stemple. Nagle słyszę wołanie naszego szefa – Bogdana Żurawskiego. W malutkim pomieszczeniu, które pełniło funkcję zakrystii w ścianie odnaleziono skrytkę. Jest już po 13. Wszyscy są zmęczeni, ale ta niespodzianka dodaje nam sił. Skrytka to mała, półokrągła wnęka w ścianie. Po jakimś czasie ręce robotnika odsłaniają glinianą szyjkę jakiegoś naczynia... Bierzemy pędzelki i delikatnie wymiatamy piasek. Kiedy szyjka jest odsłonięta wiatr na chwilę ustaje, a zza pyłu wyłania się słońce i wąską smugą zagląda do skrytki. By zbytnio nie okazywać przy robotnikach ekscytacji Bogdan odchodzi do kaplic. Naczynie odsłania nasza sudańska koleżanka – Nachla. Ja stoję za nią. Podaje mi coś w formie pękatej butli glinianej, ale kiedy biorę ją do rąk widzę, że butla nie ma dna. „Bogdanie, zobacz jaka dziwna !”- krzyczę unosząc wysoko naczynie. Bogdan przygląda się chwilę po czym słyszę radosny okrzyk: „TO KIELICH !” Odwracam naczynie do góry nogami – FAKTYCZNIE – GLINIANY KIELICH MSZALNY. Pod kielichem była jeszcze miseczka – patera, w której kielich stał nóżką do góry. Oba naczynia w doskonałym stanie. Proste, bez ozdób, w kolorze ceglanym. Jedyna ozdobą jest ciemnobrązowa obwódka wokół krawędzi i namalowana strużka  krwi spływająca jakby na zewnątrz i wewnątrz kielicha. Naczynia liturgiczne z VII-VIII wieku, zostawione ponad tysiąc lat temu przez kapłana! Mieliśmy uczucie jakbyśmy znaleźli Graala.

Nasz kościół nie dawał Bogdanowi spokoju. Bada nubijskie świątynie od 30 lat ale takiego „dziwnego” jeszcze nie widział. Jest wczesny, wyjątkowo piękny w formie. Widać wyraźne wpływy greckie – kolumnady, plan kwadratu... I te malowidła, głównie królowie protegowani przez archaniołów i apostołów. Kiedy dotarliśmy do ceglanej posadzki przed kaplicami najskrytsze pragnienia zaczęły stawać się realne. Cała podłoga ułożona była w formie jodełki, tylko w jednym miejscu przed kaplicą ten układ był chaotyczny - jakby ktoś rozebrał kawałek posadzki a potem ułożył go mniej starannie. To mogło wskazywać tylko na jedno – krypty. Królewskie krypty. Stąd w każdej z kaplic – władca, stąd tylu pielgrzymów. Zaczęło się kopanie szybu 1,5 x 1 m. Po trzech dniach Bogdan stał się bardzo nerwowy. Szyb stawał się coraz głębszy i coraz bardziej niebezpieczny. Fragmenty amfor i... nic. Żadnego wejścia. Czaroskóry Chamza, z braku kasku pracował w dwóch kapeluszach oddzielonych gąbką. Kiedy Bogdan po raz kolejny wszedł do szybu żeby nerwowo pogrzebać w ścianach szpachelką i by dać wytchnąć Chamzie świeżym powietrzem, nagle rozległ się radosny okrzyk: „Boże! To najpiękniejsza chwila w moim życiu!” – ściana do grobowca była 20 cm w bok – pod kaplicą. Po delikatnym odczyszczeniu podziemnej ściany naszym zdumionym oczom ukazał się Chrystus w tondzie (aureoli) i fragmenty z Biblii powierzające kogoś Dobremu Pasterzowi.  Do szybu wszedł Adam Łajtar – nasz filolog od greckich tekstów i w tym momencie nad kościołem przeszła trąba powietrzna. Była tak silna, że wszyscy musieliśmy skulić się chowając twarze i oczy. Kolegę, który  w tym czasie rysował profil stratygraficzny w głębokim wykopie sondażowym niemal zasypał piach. Zerwało nasz spadochronowy dach choć był mocno zakotwiczony. Trąba porwała dokumentację i ubrania i... znikła jak duch. Zamurowało nas. Z respektem popatrzyliśmy w głąb szybu z którego kompletnie zasypany wychodził Adam. Królowie nubijscy przypominają o sobie... 

Wszystko wskazuje, że „nasz” kościół to mauzoleum królów nubijskich. W nadchodzącym sezonie planowane jest otworzenie jednej z krypt. W ekipie musi znaleźć się antropolog. „Urobek” ubiegłego sezonu to dziesiątki lampek oliwnych, fragmenty czterech kielichów mszalnych nie licząc tego ze skrytki, cztery całe, wielkie naczynia, amfory, no i kilkanaście zakonserwowanych, sfotografowanych z przerysowanych w skali 1:1 wielkich malowideł ściennych. Przyszły sezon zapowiada się ekscytująco, bo co może być bardziej ekscytującego dla archeologa niż dotarcie do nienaruszonych grobowców. Podobnie jak krypty biskupów z Dongoli, również i te będę otwarte jedynie na „chwilę”. Następnie sfotografowane, zadokumentowane. Szczątki ludzkie , bez ruszania ich zostaną zbadane antropologicznie. Potem jeszcze ewentualnie bierze się rozmaite próbki poczynając od próbek powietrza, ceramiki, tynków, tkanin, a na metalach kończąc. Potem krypty się zamyka i zostawia w spokoju tych, którzy tam spoczywają.  Jednak nasza sudańska koncesja to nie tylko Sinada, to 150 km prawego brzegu Nilu, z setkami stanowisk archeologicznych ze wszystkich epok. Warto wspomnieć, że są to rejony Afryki w których powstał i rozwijał się nasz gatunek. Ze względu jednak na trudne warunki klimatyczne jest to obszar słabo przebadany. Na terenie koncesji mamy bogate w zabytki stanowiska środkowopaleolityczne, ze skamieniałymi kośćmi zwierząt. Tysiące lat temu po dzisiejszej Saharze biegały stada zebr, antylop, żyraf. Kwitła tu sawanna – kolebka człowieka. Najstarsze stanowiska, które udało nam się zarejestrować pochodzą sprzed ok. 350 000 lat. Z czasów kiedy na sawannie żył nasz przodek Homo erectus – człowiek wyprostowany. Według współczesnej nauki to właśnie Homo erectus rozpoczął podbój świata Opuścił Afrykę i ruszył do Azji i Europy. W przyszłym sezonie chcemy rozpocząć badania tych najstarszych śladów historii człowieka.

Koniec

 Marta  Gauza