A było to w roku 1990
Minęło
20 lat od czasu, kiedy „gorące głowy” z zapałem podjęły dyskusję na
temat kształtu rodzącego się barlineckiego pisma. Było to wielkie na
owe czasy i niepewne przedsięwzięcie, ale byliśmy pełni zapału i
nadziei, że się uda. Sprawcą tego zamieszania był Kazimierz Hoffmann
- inicjator powstania naszego miesięcznika. Pomysł podjął z
zaangażowaniem Bolek Bortnowski. Zaczęło się poszukiwanie
„redaktorów”. Pamiętam, jak Kazik przyszedł do mnie z taką
propozycją. Podejrzewam, że inni, którym zaproponowano redagowanie
gazety reagowali podobnie: naprzód lekkie przerażenie brakiem
doświadczenia, potem zapał. Damy radę!
Zebraliśmy się w październiku, w jednym z biur Urzędu Miasta i Gminy
i zaczęły się gorące dyskusje. Jedynym doświadczonym redaktorem
wśród nas był Bronek Słomka. On służył nam radami i rozjaśniał naszą
nieświadomość. Pomysłów na tytuł było wiele. To Bronek pomógł nam
zadecydować i przystaliśmy na „Echo Barlinka”. Wreszcie
porozdzielaliśmy tematy i ambitnie zabraliśmy się do pisania. Do
mnie oprócz pisania należało opracowanie graficzne pisma, czyli
winieta i rysunki. Komputerów nie było, nie mieliśmy nawet maszyny
do pisania, żadnego lokum, wsparcia, dotacji, żadnego zaplecza.
Człowiekiem, który rozumiał znaczenie istnienia lokalnej gazety i
zaangażował się w jej powstanie był ówczesny Przewodniczący Rady
Miasta i Gminy Ryszard Wiśniak, wspierając nas, na ile to było
możliwe.
Nasze
rękopisy były zawożone do Gorzowa, gdzie Magdalena Tomczak,
pracująca w jednej z gazet gorzowskich przepisywała je i
przygotowywała skład gazety. Służyła nam też radami i odwiedzała
nas, była przyjacielem i entuzjastką naszej gazety, podbudowując nas
i rozwiewając wątpliwości. Makietę gazety należało w odpowiednim
terminie dowieźć do Zielonej Góry, gdzie wykonywane były matryce
potrzebne do wydrukowania gazety w Gorzowie. Bolek Bortnowski swoim
samochodem na własny koszt odbywał te podróże, załatwiał sprawy,
uzgadniał, pilnował terminów. Tak nam zależało na gazecie, że każdy
gotów był ponosić koszty, byle gazeta wyszła. Sceptycy wróżyli nam
krótki żywot, no, może kilka miesięcy, potem do trzech lat (tyle
zwykle wytrzymywały powstające w tym czasie gazety regionalne), a 5
lat, to…ho, ho!
Minęło
20 lat. Bywały sytuacje podbramkowe, ale gazeta wychodziła w każdym
miesiącu i ma się dobrze. Mam przed sobą egzemplarz „Echa Barlinka”
nr 1 wydany 23 listopada 1990 roku, cena 2000zł (to nie pomyłka,
takie były pieniądze). Nakład 1500 egzemplarzy, stron 12. Format
nieco większy, papier tzw. gazetowy(trochę podobny do bibuły) już
pożółkły, z wystrzępionymi brzegami. Na 1 stronie wywiad z Ryszardem
Wiśniakiem przeprowadzony przez uczniów L.O. Radosława Palusa i
Jarosława Pierzchałę. Dalej list do czytelników, w którym Kazimierz
Hofmann pisze o pożytku wynikającym z istnienia pisma dla
mieszkańców miasta, ale również o dylematach, prosząc o wsparcie.
Redaktora naczelnego nie powołaliśmy, ale nieoficjalnie szefem był
dla nas Bolek Bortnowski, bo głowę miał nie od parady, był dobrym
organizatorem, a i serce dla gazety miał wielkie. Największym
autorytetem zaś w sprawach merytorycznych był Bronek Słomka. Reszta
robiła swoje, czyli to, co potrafili i w czym czuli się dobrze.
Tematy omawialiśmy, rozdzielaliśmy, potem na następnym spotkaniu
każdy czytał swoje teksty, by podyskutować, a dyskusje bywały gorące
i długie. A oto skład pierwszej redakcji:
Urszula Berlińska, Bolesław Bortnowski, Elżbieta Chudzik, Marian
Feduszka, Halina Fijałkowska, Kazimierz Hoffmann, Romana Kaszczyc,
Jan Kander, Jan Klimaniec, Władysław Kmiecik, Janusz Kowalczyk,
Iwona Mantaj, Bronisław Słomka.
Kilkoro z nich odeszło na zawsze: Jan Kander, Włodzimierz Kmiecik,
Bronisław Słomka, Magdalena Tomczak (skład). Powinniśmy pielęgnować
pamięć o nich, bowiem zostawili po sobie nie tylko pisane ślady. To
byli ludzie oddani miastu, działający w wielu dzidzinach, twórczy i
niespokojni, a ich działania były często torowaniem drogi
kontynuowanej w takiej czy innej formie do dziś. Następne spotkania
redakcyjne odbywały się w budynku przy ul. Strzeleckiej 1 (obecnie
GBS), gdzie mieściły się wtedy różne biura (wcześniej Komitet
Miejski PZPR), w tym Inspektorat Oświaty, który udostępniał nam
jedno ze swoich pomieszczeń. Przez wiele lat tułaliśmy się
korzystając (często nieoficjalnie) z przychylności różnych
instytucji, nie mając nadal nic własnego oprócz chęci i uporu. Nasz
zapał podtrzymywała twórcza, serdeczna i przyjacielska atmosfera
towarzysząca naszym spotkaniom. Każda środa była dniem, na który
czekaliśmy. Uzależniliśmy się niemal od cotygodniowych spotkań i
pisania. Niektórym tak zostało.
Romana
Kaszczyc
|