W krainie Wikingów
Berlin
– biegniemy na lotnisko w panice, że nie zdążymy się odprawić.
Prawie nikt nie leciał jeszcze samolotem, ale oczywiście każdy robi
dobrą minę do złej gry. Lecimy. Nie wszyscy są zachwyceni - zatkane
uszy, mdłości i odrobina strachu. Po godzinie lądujemy w Kopenhadze.
Na lotnisku spokojnie, robimy pierwsze zakupy i po niecałej godzinie
startujemy do Oslo.

Jest
już trochę lepiej, ale po wylądowaniu okazuje się, że wcale nie mamy
tranzytu i musimy od nowa odprawić bagaże. Szalona bieganina, część
bagaży trzeba przepakować , bo porozrywały się foliowe worki, które
dostaliśmy w Berlinie. Lotnisko jest wielkie, więc nie starcza czasu
aby pooglądać sklepy. Trzeba szukać swojego „glejtu” i czekać na
wejście do samolotu. Kolejny przystanek to Trondheim. Lądujemy
ostrożnie, bo na lotnisku śnieg i lodowisko. Zamieć. Czeka nas
jeszcze dwu godzinna podróż szwedzkim autobusem do Nordheim w
górach. Tam się wszyscy spotykamy. Oprócz nas są Szwedzi, Norwedzy i
Węgrzy.

Dopiero na drugi dzień możemy zobaczyć w jakim pięknym jesteśmy
miejscu. Śnieg, śnieg, śnieg. Góry nie za bardzo wysokie z
przyczepionymi domkami, aż dech zapiera od tych bajkowych widoków.
Dzieciaki szaleją, robią ogromne ilości zdjęć, tarzają się w śniegu,
a chłopcy robią nawet „przebieżki” w samych slipkach. Czyste
wariactwo! Po trzech dniach jedziemy do Stankjer. Dni
zagospodarowane od świtu do nocy. Dużo teatralnych warsztatów, a
wycieczka po okolicy jest wydarzeniem. Oglądamy groby wikingów i
dowiadujemy się, że tutaj właśnie mieszkał ich król. Widoki obłędne;
góry, rzeka i fiordy. Jeden z nich przypłynął z Oceanem
Atlantyckim. Bajeczne domki w tarasowej zabudowie, przypominają
domki dla lalek.

Po co
im jeszcze (Norwegom) kryty basen?
Wszystko zagospodarowane w sposób perfekcyjny widać, że mają dużo
pieniędzy. Dzieciaki całe uczniowskie wyposażenie dostają od szkoły.
I żeby było śmieszniej, stypendia są dla dzieci mających problemy z
nauką, aby mogły się „podciągnąć”. Młodzież pięknie się integruje.
Porozumiewają się i to bardzo dobrze po angielsku. Oczywiście
najlepiej wychodzą im przekleństwa. Wieczorami odbywają się
prezentacje poszczególnych grup, nasza podobno była najfajniejsza.
Na zajęciach teatralnych najbardziej aktywną grupą są oczywiście
Wiatraki. Pilnie edukują swoich nowych przyjaciół. Próbowali np.
nauczyć Norwegów jeść kisiel. Norwedzy jedli i chwalili, ale później
dowiedzieliśmy się, że było to dla nich okropne przeżycie, a kisiel
wychodził im uszami. W przerwach między zajęciami młodzież rozgrywa
międzynarodowe mecze w piłkarzyki po czym przegrana drużyna za karę
„łazi” po sali i szczeka.

Piętro
niżej sala komputerowa mocno oblężona i pokój „Gitar Heros”. Trudno
się dopchać się do stołu pingpongowego. Ostatni dzień pobytu to
finały i pokazy, lunch w ratuszu, ostatni spacer po mieście i
wspólna zabawa. Piękną egzotyczną przygodę mogliśmy przeżyć dzięki
programowi Aktiv Ungdom– Młodzież w działaniu, HUZE Steinkjer –
Centrum Młodzieżowe oraz wspaniałym organizatorom: Bjorn Gunnar
Ericson, Reni Laszlo, Kenti Gudmundsen no i przede wszystkim dzięki
naszej barlineckiej wiatraczne Marcie Antoninie Papis, która
zaprosiła nas do udziału w swoim projekcie.
Elżbieta Chudzik
Bardzo
pięknie dziękujemy burmistrzowi Zygmuntowi Siarkiewiczowi i Radzie
Miasta za wsparcie finansowe naszej wymiany.
|