Tradycje
Panna na wydaniu
„Któż tam kołacze, któż tam do wrót
puka?
Radźcież otworzyć, sąsiedzie,
pan młody panny szuka”
(z XIX
wiecznej pieśni)
Po pracowitej wiośnie i lecie, nieco
więcej czasu na życie towarzyskie miały młode dziewczęta jesienią. W
długie wieczory zbierały się w domach na przędzenie, robótki ręczne
czy skubanie pierza. Była to okazja do wymiany plotek, opowieści,
śpiewania pieśni, a nawet tańców bo i młodzieńcy często tam
zaglądali. Innym pretekstem do spotkań były odpusty, jarmarki,
majówki, sobótki, andrzejki, a także szatkowanie i ubijanie kapusty,
którym towarzyszyły żarty i przekomarzania, sprzyjające rodzeniu się
sympatii. Częstym miejscem nawiązywania znajomości był plac przed
kościołem, to też dziewczęta idąc do kościoła stroiły się w
najpiękniejsze, często przez siebie szyte i haftowane stroje, a
wracając do domu wmyślały wróżby.
Wróżyły nawet ze sztachet, garnków na
płocie czy szczekania psa. Przyszłego męża upatrywały silnego,
sprawnego i majętnego.
Aby powiadomić otoczenie, że w domu jest
panna na wydaniu, dom z koloru białego przemalowywano na niebiesko.
Okiennice, drzwi, nawet płoty malowano również na niebiesko, a szyby
często ochlapywało wapnem. W niektórych regionach wieszano na drągu
przed domem wieniec, u wejścia stawiano młode, zielone drzewka, a
dróżkę od furtki do drzwi wysypywano piaskiem.
Zainteresowani bacznie obserwowali
powodzenie dziewczyny, o którym świadczyły między innymi: ilość wody
wylewana na pannę w lany poniedziałek, szczodrość z jaką została
obsypana owsem na św. Szczepana czy gromady kawalerów
przechadzających się po oknami, często przyśpiewujących, grających,
lub czyniących psikusy. Panna na wydaniu zobowiązana była
szczególnie dbać o porządek w domu, bo podmówione przez kawalerów
sąsiadki przychodziły na przeszpiegi i donosiły.
Udział w kojarzeniu pary brała rodzina i
chrzestni.
Przy każdej okazji: przed kościołem, na
jarmarku, w karczmie, zainteresowani wydaniem dziewczyny zachwalali
jej przymioty. Problemu nie było, jeżeli obydwie rodziny zgadzały
się na związek, a młodzi mieli się ku sobie. Gorzej, jeżeli któraś
ze stron była niechętna związkowi, najczęściej ze względów
majątkowych. Decydujący głos miał ojciec. Jeżeli rodzina była mało
przekonująca, wtedy z pomocą spieszyli swaci, nazywani też
faktorami, zapytuśnikami, dowiedzinami, dziewosłębami. Wynajmowano
ich w tajemnicy, by nie dostać się na języki sąsiadów.
Swaci przeprowadzali wywiad, w
szczególności majątkowy i wyruszali do domu panny, często w
towarzystwie kawalera i jego ojca. Panna nie brała udziału w
rozmowach. To zwyczajowy, ściśle przestrzegany ceremoniał.
Dziewosłęb nie zdradzał celu wizyty, rozmawiając na inne tematy,
chociaż i tak było wiadomo o co chodzi. Wreszcie padało zdanie:
„Przyszliśmy w sprawie kupna pewnej rzeczy, która jest w tym domu”.
Kupującym był kawaler, swat więc wymieniał wszystkie (nie zawsze
prawdziwe) jego zalety. Potem wyjmował butelkę gorzałki i prosił o
kieliszki. Jeżeli gospodarz je podał – znaczyło to zgodę. Jeżeli nie
mógł ich znaleźć – to znaczyło że odmawia ręki córki. Podanie
kieliszków oznaczało też, że panna może wejść i po chwili wahania
(co należało do dobrego tonu) wyrazić zgodę, albo nie.
Dalsza część ceremoniału to targi o
posag i wiano, w których młodzi nie brali udziału. Targi przy
gorzałce trwały czasami kilka dni, a kończono je podaniem ręki i
wypiciem zdrowia przyszłych małżonków. Wkrótce planowano zrękowiny i
wesele, ale o tym innym
razem.
Romana
Kaszczyc
|