…wybraliśmy Solle Incantatore

Słońce, morze, dzikie plaże i bezmiar skał będących w stanie usatysfakcjonować najbardziej wybrednego amatora wspinaczki. Od nadmorskich klifów, po kilkusetmetrowe ściany oczekujące na swoich zdobywców. Czy istnieje taki raj? Otóż tak.

W listopadzie udało nam się zorganizować, wspólnie z przyjaciółmi z gorzowskiej Gawry, obóz wspinaczkowy na drugiej, co do wielkości wyspie basenu Morza Śródziemnego, Sardynii. Po dwóch godzinach od wylotu z Berlina w okienku samolotu pojawiła się „nasza” wysepka. Na miejscu wynajęliśmy dwa samochody, ponieważ miejsca, do których zamierzaliśmy dotrzeć wymagały własnego środka transportu. Barlinek godnie reprezentowali: Sławek Olej Olejniczak, Krzysiek Kris Skolimowski i moja skromna osoba. Troszkę ponad tygodniowy pobyt nie dał nam możliwości dotarcia do wszystkich rejonów wspinaczkowych, wiec zmuszeni byliśmy ograniczyć eksplorację do tych, które uznaliśmy za najbardziej atrakcyjne.

Cala Gonone- pierwszy rejon, do którego dotarliśmy, jeden z nielicznych w północnej części wyspy. Drogi wspinaczkowe startowały z uroczej plaży i prowadziły po wapiennych klifach położonych po jej obu stronach. Wapień ma tu często ładny pomarańczowy kolor. Ten rodzaj skały wymaga nieco innych technik, niż wspinanie w granicie, który jest nam jednak bardziej bliski. W granicie fakturę ściany stanowią ewidentne rysy, krawądki, półki, natomiast dla wapienia charakterystyczne są bardziej obłe formy. Mimo, że jest połowa listopada, bez problemu spędzamy na tej plaży noc pod gołym niebem, kołysani do snu szumem ciągle ciepłego po upalnym lecie morza.

Następnie kierujemy się na południe wyspy, gdzie koncentrują się główne rejony wspinaczkowe. Decydujemy się na Domusnovas, rejon położony w głębi wyspy, mający bardziej górski charakter i obejmujący kilka zacisznych dolinek. Osobliwością wartą zobaczenia jest tam grota San Giovanni. Niemal kilometrowy naturalny korytarz, wewnątrz obfitujący w stalaktyty, stalagmity i wiele przeróżnych form naciekowych. Łączy on dwie sąsiadujące doliny. A w dolinkach było, coś jakby nieziemskiego. Egzotycznie pomarańczowe ściany wyrastały z zielonej macchi (niska krzaczasta roślinność porastająca góry Sardynii) i strzelały ku błękitnemu niebu, iście bajkowa sceneria. Towarzyszyła temu błoga cisza przerywana nie nachalnym śpiewem zamieszkujących to magiczne miejsce ptaków. Pozwoliło to nam na osiągniecie niespotykanej koncentracji, harmonia tej doliny zawładnęła naszą percepcją. Zaowocowało to poprowadzeniem kilku naprawdę mocnych wspinaczek.

Z Domusnovas pojechaliśmy jeszcze bardziej na południe do Masua, rejonu położonego na wybrzeżu. Słynie on z niesamowitej skalnej „katedry” wyrastającej z morza na ponad sto metrów niczym wierzchołek wielkiego podwodnego królestwa. Problemy związane z wynajęciem łodzi zniechęciły nas do podjęcia próby wspinania się na tym imponującym monolicie. Ale niewątpliwie warto było to zobaczyć.

Ukoronowaniem naszego pobytu na tej wyspie miało być wspięcie się na Aguglia Goloritze, wyrastającą z morza niemal 150m skalną igłę. Jest ona swego rodzaju symbolem wspinaczkowej Sardynii. Aby tam dotrzeć czekała nas kilkugodzinna wycieczka przez góry. Po przebyciu trochę półpustynnej okolicy musieliśmy przedzierać się przez skłębione zarośla macchi. Mijaliśmy małe, skalne groty, w których jeszcze trzydzieści lat temu żyły grupy pasterzy w zupełnym odosobnieniu. Do dziś większa część wyspy jest rzadko odwiedzana przez turystów, ciągle zachowując swój pierwotny charakter. Ma na to wpływ ukształtowanie terenu, ponieważ góry skutecznie ograniczają dostęp do sporej części wybrzeża. Panuje tam dzika i nieskazitelna przyroda, o jaką trudno dziś w innych zakątkach Europy.

Gdy dotarliśmy na miejsce, nasze zmysły zostały niemal porażone ogromem piękna, które wyłoniło się przed nami. Dopełnieniem strzelającej wysoko w niebo skalnej igły była położona u jej podstawy bezludna plaża. Niczym niezakłócone piękno, a otaczająca ją woda miała kolor… niedopisania. Ale my mieliśmy do wykonania zadanie, i to nie łatwe. Próbę zdobycia Goloritzy podjął dwuosobowy zespół w składzie: Jarek Szulc i piszący te słowa. Jako drogę wspinania wybraliśmy Sole Incantatore o trudnościach 6c. Proszę mi wierzyć, że to nie mało. Po kilku godzinach trudnego, technicznego wspinania i pokonaniu czterech wyciągów liny przypięliśmy się do ringu zjazdowego na szczycie. Miejsca tam było zaledwie dla wspinaczkowego duetu. Czuliśmy zmęczenie i ogromną satysfakcję, bo Sole Incantatore „puściła”. Około150m pod nami czekała nasza „rajska plaża”.

Nim opuściliśmy tą piękną wyspę pojechaliśmy jaszcze na jej północny kraniec. Specjalnie po to, by zobaczyć kolejną krainę z baśni. Capo Testa to miejsce, gdzie wiatr i woda stworzyły intrygującą, surrealistyczną skalną scenografię. Można doszukać się tam zaklętych w kamieniu twarzy, głowy psa i wszystkiego, co podsunie nam pobudzona wyobraźnia. Tafonii, taką nazwę noszą poddane takiemu rodzajowi erozji skały, są znakiem rozpoznawczym dwóch śródziemnomorskich wysp: Sardynii i Korsyki.

Stojąc na Capo Testa spoglądaliśmy na oddalony o 14 km południowy cypel Korsyki, cel naszej kolejnej wspinaczkowej eskapady.

                                                                                  Jarosław Skowron
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka