Język polityki
Piszę w gorącym okresie przed wyborami
parlamentarnymi i prezydenckimi (14.09 br.). Nie znam wiec jeszcze
wyników wyborów do Parlamentu. Być może to dobrze, bo nikt mi nie
zarzuci agitacji za jakąkolwiek partią.
Dzisiejsza scena polityczna ukazuje się
nam jako przestrzeń dramatycznych działań podejmowanych w imię
nadrzędnych interesów partii i ochrony foteli, uratowania wpływów,
dokonania skoku na kasę. Niektóre formacje decydują się na bardziej
kontrowersyjne działania, jak odżegnywanie się od skutków
prowadzonej polityki, porzucanie własnej formacji czy wyrzucanie z
partii niedawnych współtowarzyszy.
A wszystko to po to, aby odbudować
własny wizerunek, tak bardzo zdeformowany koniunkturalizmem,
nieudolnością, dbałością o własne (czytaj: partyjne) interesy, a
nawet korupcję.
Dziś chciałabym podjąć temat języka,
jakim posługują się politycy.
Już starożytne analizy polityki
wskazywały na język jako na jeden z jej najbardziej istotnych
elementów; polityk powinien był posiadać umiejętność przekonywania
słuchaczy o swojej kompetencji w danej dziedzinie: „na samej rzeczy
znać się nie potrzebuje ani wiedzieć, jak się rzecz ma, a tylko
wynaleźć jakiś środek na przekonywanie tak, żeby się człowiek wydał
w oczach tych, którzy się na rzeczy nie znają, lepszym znawca niż
ci, którzy się znają” (Platon).
Jean Francais Revel – współczesny
myśliciel francuski, polityk – analizując język polityki doszedł do
wniosku, że język ten traci coraz bardziej kontakt z
rzeczywistością: „ Słyszymy tylko frazesy, magiczne formułki:
„nietolerancja” to wytrych, który otwiera drzwi do pięćdziesięciu
różnych kwestii, z których każda ma odrębną przyczynę i
zasługiwałaby na osobne rozważanie” dialog, czyli gadulstwo uważane
za lekarstwo na wszystko, tzw. rozwiązania „konkretne”, sposób na
unikanie zastanowienia się nad podstawowymi, generalnymi problemami;
„wsłuchiwanie się w to, co mówią ludzie, czyli słuchanie tego, co
się mówi samemu. Wbrew temu, co się ogólnie sądzi, myśl polityczna
przeszła w ciągu ostatnich piętnastu lat głęboką odnowę. Ale
polityczni aktorzy nic o tym nie wiedzą.” Politycy rozmijają się ze
światem ich otaczającym. Zadawalają się oni bardzo często językiem
niewiele mówiącym, językiem propagandy.
Istnieją różne stopnie tego rodzaju
propagandy językowej. Jawne i bezpośrednio do odbiorcy adresowane są
np.: forma drugiej osoby trybu rozkazującego (np. „ Nie bądź
obojętny”, „Przyjdź”), wyrazy wskazujące przymus lub konieczność
uczynienia czegoś (np. „ Musisz przyjść”), wypowiedzi typu: „Daję
wam wolność”, „Otwieram nową szansę”.
Niejawne perswazyjnie są wypowiedzi,
które podlegają stopniowaniom, np. zdarzenie w miejscowości Z. można
przedstawić rozmaicie: nagłówek neutralny („Wydarzenie w Z.”);
nagłówek z sygnałem negatywnej oceny („Zdarzenie w Z.”, „Zajścia w
Z.”); nagłówek z sugestią obiektywnie negatywnej sytuacji („Brutalna
akcja policji w Z.”), itd.
Słuchacz i czytelnik muszą wiedzieć, że
celem języka perswazyjnego jest wywołanie u odbiorców określonych
emocji, poglądów i zachowań społecznych.
Współcześnie propaganda tzw. świata
postępowego w sposób szczególny pobudza niskie instynkty, m.in.
zawiść (zaprowadzić równość, zabrać bogatym, dać biednym), lenistwa
(zmusić państwo, by nas uczyło, leczyło, karmiło, dawało pracę,
płaciło), litości (popierać pokrzywdzonych, mniejszości polityczne,
homoseksualistów), niechęci wobec tych, którzy od nas wymagają
(religia to ciemnota, Kościół to totalitarna instytucja).
Bądźmy więc czujni, nie dajmy się omamić
językowi politycznej propagandy.
Przeczytałam gdzieś niegdyś mniej więcej
takie słowa: Często polityk ma dwa życzenia. Najpierw chce robić to,
czego ludzie sobie życzą, po to, by wejść do parlamentu. Potem chce
robić to, czego ludzie sobie życzą, po to, by wejść do rządu. Kiedy
polityk jest już poza parlamentem, przekonuje ludzi, że chce tego
samego co oni. Kiedy już znajduje się w parlamencie przekonuje
ludzi, że tak naprawdę oni, chcą tego samego, co on.
Oby nie sprowadziło się stare
powiedzenie, że „ Polak i przed szkodą, i po szkodzie głupi.”
Halina Kasprzak
|