DROGĄ ANDRZEJA PO RAZ IV
W sobotni, ciepły wieczór 9 lipca br. w
klubie „MAXI-MUSIC” miała miejsce już czwarta odsłona zat. „ DROGĄ
ANDRZEJA...” poświęcona pamięci Andrzeja Ligockiego, miłośnika
jazzowej trąbki i bluesowego świata dźwięków, ale także „wędrowca” i
poszukiwacza zatopionego i zakochanego w duchowych ścieżkach, a nade
wszystko w wysokogórskich szlakach i wspinaczkach, prowadzących
czasem wprost w NIEZNANE – NA DRUGĄ STRONĘ, W STRONE ŚWIATŁA? - o
której ciągle przecież wiemy tak niewiele...

Tym razem formuła koncertu była
pomyślana jako wspólne „jam – session” wszystkich barlineckich (i
nie tylko) muzyków, którzy mieliby ochotę zaprezentować się na
rodzinnej scenie. Jako pierwszy z solowym repertuarem pojawił się na
niej szef klubu Jarek Mielcarek, grając swoje oryginalne, wokalno –
gitarowe utwory. Był to, bowiem ciekawy i wymagający nieco więcej
skupienia i uwagi jednoosobowy spektakl, który zresztą w swej
duchownej warstwie odnosił się nawet bezpośrednio do aktualnej
sytuacji na świecie. Brawo Jarek.
Następnie po chwili przerwy, na deskach sceny, w pozycji pół –
lotosu zasiadł nasz Lokalny Czarodziej Gitary, o. Krzysiek Tombak i
zaczarował z miejsca publiczność czymś w rodzaju free – clasic –
bluesa, szarpiąc strunę swojej nieco pomniejszonych rozmiarów i
pięknie brzmiącej gitarki akustycznej. Nie był to jeszcze koniec
grania, bowiem po czasowo „rozciągniętym” kwadransie, znów stanął
przed publicznością, tym razem w towarzystwie zespołu FRIENDS – za
bębnami rzecz jasna Seba „Gruby” Plenzner, a niskie charczące basowe
nuty obsługiwał zaś „Dudek” – muzyk z zaprzyjaźnionej Zielonej Góry,
trzeba uczciwie przyznać, że była to iście „szamańska”, podróż w
nieznane galaktyki, grana przez Krzyśka z prawdziwą rockową pasją i
energią. Zaryzykuję stwierdzenie, iż to naprawdę skonstruowane trio
podjęło udaną – próbę połączenia jakiejś dziwnej i ciężkiej odmiany
rockowego grung’u, harmolodycznych gitarowych „wycieczek” i free –
jazzawych opowieści z tzw. „kapelusza”, a wszystko to razem jakby
przefiltrowane przez użyjmy tu słów wzniosłych – nasze barlieckie
„letnie granie”. Moim zdaniem bardzo dobry, odważny i odjazdowy, a
przy tym prawie w całości improwizowany występ tria „X”. Nic zatem
dziwnego, iż widownia tego wieczoru sprawdziła się znakomicie, a i
bawiła jak należy.
Kolejną „gorącą” atrakcją muzyczną okazali się być bracia Piotrek i
Przemek Smoleniowie, a wraz z nimi Piotrek Stanisławski na gitarze
basowej oraz „Gruby” i Krzysiek Krawczyk na bębnach, zamiennie z
nieznanym(?) mi, młodym drummerem – sąsiadem zza Odry. Był to więc
prawdziwy „unijny” kwartet, grający covery bluesowo – rockowe, przy
dźwiękach, których rozgrzana już publiczność wznosiła okrzyki
aplauzu i wyśpiewywała ogólnie znane zwrotki i refreny.
W pewnym momencie przy mikrofonie pojawiła się nieoczekiwanie dawno
już niewidziana (a niegdyś wokalistka zespołu FELLOWS) Ewelina Kordy
– obecnie śpiewająca w chórku grupy BAJM – i zaserwowała zebranym
solidną dawkę murzyńskiego soulu i funku, wznosząc przy tym świeży i
ożywczy powiew natury wokalno – wizualnej...
Po tym naprawdę ognistym, muzycznym secie, ponownie klubem zawładnął
Krzysiek T., tym razem w towarzystwie gitarowym Jarka, grającego na
swoich sześciu strunach...smyczkiem (!). A za bębnami „Gruby”,
Krzysiek K. no i... „załoga” grała, gdzieś tam odlatywała, po czym
mocno zawirowana powoli wracała do rzeczywistości... Ciekawe i
zaskakujące pod względem treści i formy „korzenne”, nietuzinkowe i
momentami naprawdę niesztampowe granie. Niestety z każdym kolejnym
utworem robiło się coraz później i znaczna część publiki opuszczała
powoli klubową salkę, ale deski sceny wciąż kipiały energią od
„głodnych” grania rodzimych muzykantów. Zmieniali się nieustannie to
basiści, to perkusiści (niżej podpisany brał w tym również nieśmiało
czynny udział), ale muzyka płynęła nadal wartkim i nieprzerwanym
strumieniem. Prezentowało się najmłodsze pokolenie w osobach Czarka
Wiśniewskiego (bas i bębny!) i gitarmana Bartka Osóbki oraz innych,
którzy objawili swoje talenty tego mocno „podgrzanego” lipcowego
wieczoru, a który już... pomalutku przemieniał się w piękny, letni
poranek, witający nas pierwszymi słonecznymi promieniami
zaglądającymi do okien klubu. Odgłosy gitar było słychać podobno
nawet do 600 i gdyby nie zmęczenie, to kto wie...
Podsumowując była to bardzo udana i potrzebna „impreza”, ukazująca
swoisty muzyczno – artystyczny potencjał naszego barlineckiego
„podwórka”. Mamy więc młodych, zdolnych i nieco starszych, acz
doświadczonych – „Drogą Andrzeja” okazała się być nie jako
metaforyczną klamrą spinającą pokoleniowa energię i chyba żyzna
„glebą”, na której wyrośnie być może (za czas jakiś) piękny,
MUZYCZNY LAS, bogaty w różne gatunki drzew i otoczony przyjazną
roślinnością. Zatem pomysł jak najbardziej trafny, formuła
sprawdziła się, nie pozostaje chyba więc nic innego jak życząc tylko
sobie powtórki i... do zobaczenia na następnym jam – session!!
Mam również cichutka nadzieję, iż
ANDRZEJ patrząc na to wszystko gdzieś z wysokich sfer niebieskich,
bawił się równie dobrze jak uczestnicy tej Muzycznej Drogi nazwanej
przecież JEGO IMIENIEM... Andrzej z cała pewnością kochał muzykę i
myślę, że tego wieczoru był zadowolony... Był to jakby JEGO koncert
i JEMU też w całości poświęcony... Miło nam było znów z NIM się
spotkać.
Na koniec specjalne dzięki dla Krzysia
Tombaka za opiekę muzyczno – techniczną i czuwanie nad całością,
Łukaszowi za scenografię oraz Barlineckiemu Stowarzyszeniu Kultury
„ART. – MAXI” za organizację kolejnej, IV już „DROGI ANDRZEJA”.
Z muzycznym pozdrowieniem
KEEP SWINGING!
Tomasz Piotrowski
|