Z lamusa Raptusa

Nawet najpiękniejsze słowa, najlepiej zbudowane zdania, najwspanialsze myśli serwowane przez stojących na piedestale ludzi, nie znaczą nic, jeśli za tym wszystkim nie kryją się czyny. To nie ja wymyśliłem. Jest to prawda stara jak świat.

Jeszcze 16, 15 lat wstecz łudziłem się nadzieją, że rodzący się nowy kształt naszej rzeczywistości, to kwestia lat dziesięciu. No, może piętnastu. Tłumaczyłem to swoim przyjaciołom, którzy w ferworze walki o nowe, tzw. jutro, zachłystywali się zmianami, tak bardzo szybko następującymi, że gotowi byli oddać głowę za to, iż jeszcze rok, dwa, no, najdalej trzy, cieszyć się będziemy wolnością w całej rozciągłości tego słowa. Tłumaczyłem im jak bardzo się mylą. Każde przemiany wymagają czasu, przetarcia i dotarcia. Dawałem za przykład okres międzywojenny i całymi latami trwający kryzys, który dopiero w połowie lat trzydziestych zaczął odsłaniać jakieś pozytywne kształty gospodarki narodowej. Wszystkiemu przeszkodziła wojna. Przekreśliła to, co z takim trudem realizowano przez całe lata. Wskazywałem na niebezpieczeństwa, jakie tworzy każda rewolucja - goździkowa, pomarańczowa, czy jakakolwiek innego koloru, ale nie słuchano mnie. Przykro, że się nie myliłem, że trwałem w swoim sceptycyzmie.

Każda epoka ma to do siebie, że społeczeństwo, aby osiągnąć swój cel, musi mieć jakąś wizję, program, wokół realizowania którego skupiają się przekonani o jego realności ludzie. Bardzo szybko przekonałem się, że tak naprawdę żadnego programu nikt nie ma, poza przez nikogo do końca nie bardzo rozumianym pluralizmem, pełną swobodą wypowiedzi, demokracją zakrawającą bardziej na anarchię i spontaniczne działania, niż rozsądek kształtujący model naszego państwa. Ani Lewanowski, ani Balcerowicz, przy wszystkich swoich atutach, nie byli w stanie powtórzyć sukcesów Eugeniusza Felicjana Kwiatkowskiego z lat międzywojennych. Mija szesnaście lat od rozpoczęcia budowy podobno wspaniałej przyszłości, perspektywy spokojnego bytu i co? Nic. Co z tego, że półki zapełnione wszelakim dobrem, skoro co najmniej połowa społeczeństwa nie może sięgać po towary na tych pólkach stojące? I gdybyż były chociaż jakieś przesłanki, że w określonym czasie społeczeństwo osiągnie poziom godny wizji stawianych przed nim w 1989, 1990 i w późniejszych latach. Polacy znani są z tego, że umieliby się zmobilizować, ale takich możliwości nie widać.

Nie najtragiczniejsza dla mnie jest panująca w kraju bieda i rzucający się w oczy na każdym kroku żenujący poziom materialny naszych gospodarstw domowych, buszujący po śmietnikach zarówno starsi jak i młodzi ludzie, ale to co dzieje się w naszej psychice. Martwi mnie kompletny brak patriotyzmu. Słowo to straciło swój sens, znaczenie i nie interesuje nikogo, a zwłaszcza młodzieży. Proszę zaryzykować i powiedzieć jej, że dla przyszłości naszej ojczyzny trzeba się czegoś wyrzec, aby w perspektywie osiągnąć jakiś szczytny cel. Jaką otrzymamy odpowiedź? Większość zapyta nas: O czym wy mówicie? Czy swoją walką o władzę, o stołki, zagrabianiem majątku narodowego, przekupstwem, kolesiostwem, partyjniactwem sięgającym po najpodlejsze metody we wzajemnym opluwaniu się, dajecie świadectwo troski o nasz kraj? Dajcie nam pracę.

Jacy i ilu rodziców rozmawia dzisiaj w domach o patriotyzmie? W ilu rodzinach mówi się o nim, tak jak mówili o nim nasi rodzice urodzeni i wychowani przecież w porozbiorowej niewoli. Dzisiejsi rodzice najczęściej sami przestali wierzyć w patriotyzm, albo im wstyd, że w swoim czasie, w dobrej wierze wymodelowali to, co dzisiaj mamy.

Jak wynika z badań przeprowadzonych wśród polskiej młodzieży, około 70% tej części społeczeństwa marzy, aby wyjechać z Polski za pracą. Oto patriotyzm, którego nauczyliśmy naszą młodzież.

Raptus
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka