Pożar w Puszczy
23 kwietnia na terenie rezerwatu
„Markowe Błota” w Nadleśnictwie Barlinek około godz. 1600
wybuchł pożar. Przyczyna jest nieznana, ale wiele wskazuje na
podpalenie lub nieostrożne obchodzenie się z ogniem. Zapaliły się
trawy i trzciny na śródleśnych bagnach w rezerwacie, przez co
rozprzestrzenianie się ognia było błyskawiczne. Słup dymu był
widoczny w odległości 10 km od źródła ognia. Po zauważeniu dymu
przez samolot patrolowy i wieże obserwacyjne podjęto działania
ratownicze. Wielkość obszaru, szybkość przesuwania się ściany ognia,
oraz zmiany kierunku rozprzestrzeniania pożaru utrudniały walkę z
ogniem. Dodatkową trudnością było to, że większa część terenu była
trudnodostępna dla pojazdów gaśniczych.
Szala zwycięstwa ważyła się długo.
Ludzie robili wszystko, aby nie dopuścić ognia do lasu, aby nie
wspiął się na wierzchołki drzew i powstał najgorszy z pożarów
leśnych, jakim jest pożar wierzchołkowy. W końcu około 1820
samoloty celnymi rzutami wody przydusiły ogień.
Pożar ugaszono o 2010 dzięki
profesjonalizmowi i ofiarności pilotów samolotów gaśniczych,
strażaków zawodowych i ochotników, leśników, pracowników firm
leśnych i bardzo wielu ochotników - mieszkańców bliższych i dalszych
wsi oraz Barlinka.
Pożar na powierzchni 32 ha bagien gasiło
7 samolotów, które dokonały 28 zrzutów wody (były chwile, że niebo
pełne było samolotów), 60 strażaków z 16 wozami bojowymi i około 80
ochotników. Akcją ratowniczą dowodził komendant powiatowy PSP st.
kapitan Artur Woroch.
Ogień był przyczyną zginięcia wielu
zwierząt. W czasie gaszenia pożaru było widać uciekające w panice
jelenie, sarny, dziki, lisy. Zwierzęta te opuściły zagrożony teren,
choć nie wszystkie, znaleziono kilka spalonych. Dla małych
organizmów oraz gniazdujących ptaków była to totalna zagłada. One
nie miały szansy na ucieczkę. Spaliły się gniazda wielu ptaków pełne
złożonych jaj. Kilka małych zbiorników wodnych pełnych było płazów i
gadów, które umknęły przed ogniem.
Wielką cenę poniosła przyroda i
społeczeństwo za ludzką głupotę, nieodpowiedzialność lub
nikczemność, które spowodowały taki ogrom zniszczeń. Nie można
pominąć również olbrzymich kosztów finansowych poniesionych na akcję
gaśniczą.
Jest
też druga strona medalu. Po ugaszeniu pożaru powstaje konieczność
dozorowania pożarzyska do pierwszego ulewnego deszczu lub pewności
nierozpalenia się. Wygląda to tak, że średnio 8 ludzi dzień i noc
pilnują terenu aby nie dopuścić do powtórnego pożaru (nocą
temperatura spada poniżej 0 stopni). Czyż nie mogą być denerwujące
prognozy pogody, kiedy podczas takiej jak obecna susza stwierdza
się, że na szczęście chmur nie będzie, deszcz się odsunął i nadal
będzie piękna słoneczna pogoda. Daleko odeszliśmy od świata
przyrody.
W Nadleśnictwie Barlinek był to
największy pożar od 19 lat. Gdyby nie technika i ofiarność ludzi,
mogło dojść do wielkiej tragedii w Puszczy Barlineckiej.
Wielu ludzi związanych z lasem i mieszkańców śródleśnych
miejscowości nie może zrozumieć takiego czynu – braku wyobraźni i
ludzkiej nieodpowiedzialności.
Nadleśniczy Janusz Sikorski
|