Powroty

Zupełnie przypadkowo dowiedziałem się, że Barlinek odwiedza rok rocznie były jego mieszkaniec, po 1945 roku przesiedlony do Niemiec. Urządził sobie tutaj nawet przytulne mieszkanko. Nie byłoby w tym nic szczególnego, bo do Barlinka przyjeżdżają bardzo często jego byli mieszkańcy nie tylko zamieszkali w RFN, również ci, którzy za swoją stałą siedzibę obrali inne kraje europejskie. ale zaintrygowało mnie, że dzieli on prawie po równo swoje życie w Schönbeck w Niemczech, z Barlinkiem. Kiedy więc dowiedziałem się, że opuszczając Barlinek liczył sobie zaledwie 7 lat, to nie omieszkałem skorzystać z nadarzającej okazji, aby poznać jego, poza sentymentalną, przyczynę przywiązania do naszego miasta. Dlaczego jest to dla mnie takie ważne? Ano dlatego, że poprzez nasze kontakty z niemieckimi sąsiadami, miałem przede wszystkim do czynienia z ludźmi starszymi, związanymi bardzo uczuciowo z Barlinkiem przez fakt urodzenia się tutaj, takoż długoletnie zasiedzenie. Nie zauważałem natomiast zainteresowania tym problemem młodego pokolenia, gdy nagle... siedmiolatek przeczy tym faktom.

Pan Eberhard Rudolf Julius WOLTER urodził się w 1937 roku w Barlinku i zamieszkiwał przy ul. Tunelowej 25. To ostatni dom przed wiaduktem po prawej stronie idąc od centrum. Tu zdążył jeszcze ukończyć 1-szą klasę szkoły podstawowej. Jego mama, 96 letnia obecnie Erna z d. Nickel (jeszcze żyjąca), pracowała na stacji kolejowej, a ściśle mówiąc, była dróżniczką na przejeździe kolejowym, obecnie przy ul. 31 Stycznia.

Wiosną 1945 roku przyszli do jego domu przedstawiciele ówczesnych władz z nakazem zabrania tego, co najpotrzebniejsze, a na co dano jego rodzinie pół godziny i rozpoczął się marsz w nową rzeczywistość. Nie żeby jakimś transportem (furmanka, samochód, pociąg), ale pieszo trwał ten marsz z Barlinka do Schwedt przez cały tydzień, bez jedzenia, picia. Pożywienie należało sobie organizować w oparciu o własną przedsiębiorczość. Mój rozmówca nie ma dzisiaj o nic do nikogo żalu. On w gruncie rzeczy zdaje sobie sprawę, że takie przesiedlania (mówiąc skromnie) wymyślili sami Niemcy, które później odbiły się czkawką na nich samych.

Ze Schwedt rodzina Wolterów trafiła (również pieszo) do miejscowości Ludwigslust w Meklemburgii. Pan Eberhard po skończeniu szkoły podstawowej, rozpoczął naukę w technikum weterynaryjnym w Wittenmuur k/ Stendal, gdzie uczęszczał do 1955 roku, po czym w wieku 17 lat wcielono go do wojska, w którym służył 3 i pół roku. Po odbyciu służby wojskowej zamieszkał w Schönbeck, jakiś czas pracował w policji, równocześnie ucząc się w Magdeburgu, w 3 letniej wyższej szkole ekonomicznej. W latach 1968 do 1990 pracował w zakładach mechanicznych jako kierownik działu sprzedaży traktorów. Po splajtowaniu fabryki, przez 7 lat pozostawał na tzw. socjalu, by w 1997 roku przejść ostatecznie na emeryturę. To tyle, co do biografii p. Eberharda Woltera. A jak zaczęła się przygoda z Barlinkiem?

Wierna pamięć o Barlinku kazała panu Eberhardowi przybyć tu w 1972 roku, wraz ze swoim kuzynem, kolegą i ich żonami, modnymi w tamtej epoce motocyklami z przyczepkami, aby przyjrzeć się swojemu miastu. Jechali od strony Gorzowa. Na moczkowskim wzniesieniu, dominującym nad Barlinkiem, z którego nasze miasto w pełnej krasie, z jeziorami, wyspami i całą puszczą widać jak na dłoni, wzruszeni przyglądali się widokowi, którego tak długo nie dane im było widzieć i nie wiem czy kiedykolwiek zdawali sobie sprawę, jak piękne jest to miasto ich, tak bliskie, a równocześnie tak dalekie, a tu nagle leży u ich stóp w zasięgu nie tylko wzroku, ale wspomnień dzieciństwa, młodzieńczych radości, smutków... To był chyba przełomowy moment w życiu p. Eberharda.

Zjechawszy w dół, do miasta, przede wszystkim udali się na cmentarz, by odwiedzić groby jego babki i siostry. Niestety, nie sposób było ich odnaleźć. Szczęściem natomiast okazało się spotkanie na plaży miejskiej p. Bolesława Łuczaka, wówczas pracownika ośrodka na plaży, który znał dobrze język niemiecki. Ponieważ w hotelu „Pod sosnami” wszystkie miejsca były zajęte, p. Łuczak zaproponował im pobyt u siebie w Krzynce. To ostatni dom po prawej stronie jadąc do Dankowa. Tam rozbili swoje namioty i spędzili tu cały tydzień.

Najbardziej chyba uczuciowo związany z Barlinkiem p. Eberhard Wolter codziennie jeździł do Barlinka, snując się jego uliczkami i odszukując atmosferę lat młodzieńczych, jak powracająca fala, odkrywająca ziarnka wspomnień lat, odsłaniając, z dnia na dzień, ponownie piękno tego miasta. Odwiedzał miejsca zamieszkania jego licznej rodziny, rozrzucone prawie po całym Barlinku. Trudno mu dzisiaj o tym mówić bez wzruszenia. W każdym razie postanowił tu powracać, co też czynił w miarę często, a od kiedy padły wszelkie mury berlińskie i nie tylko berlińskie i osiągnął wiek emerytalny, podjął decyzję podzielić swój los pomiędzy Schönbeck, gdzie jeszcze nadal mieszka na stałe i gdzie mieszka również jego matka, a Krzynkę, o której mówi, że nie sposób sobie wyobrazić piękniejszego miejsca, wspanialszej zieleni i zapachu ziemi, jak ten skrawek prawdziwej natury, z którą stanowi jedność. Jest mu tym przyjemniej tu przebywać, że stał się już postacią znaną. Często ludzie mówią mu dzień dobry, jak by się znali od zawsze, a on im, jakby byli zawsze jego przyjaciółmi. Nikt mu nie wyrzuca, że jest Niemcem, czuje się tu po prostu jak wśród swoich i cieszy, że oprócz matki, odwiedzającej jego przejściowe gniazdo, służyć może również innym swoim współrodakom, odwiedzającym Barlinek, jako ambasador społeczności niemieckiej w kraju ich rodziców, młodości, twórczej pracy, wzlotów i upadków, łamiąc lody dawnych urazów, i nieufności.

Władysław Kmiecik

PS.

Dziękuję p. Helenie Adamiak, córce p. Bolesława Łuczaka, za kontakt z p. Eberhardem Wolterem oraz pomoc w porozumiewaniu się z nim.

WK
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka