Mordęga
Petent w matni urzędników
Biurokratyczna bezduszność. Niekompetencja i traktowanie człowieka,
który przychodzi do urzędu, jak natręta. Którego trzeba spławić.
Zniechęcić, postraszyć pisemkiem. Nakazem płatniczym i odsetkami.
Rozprawą sądową. Żeby przestał zawracać głowę zapracowanej
administracji. To niestety choroba, która w różnych odmianach dotyka
także barlinaków.
Niestety, nie od dziś. Petent z trudnym problemem nie ma żadnej
możliwości obrony, jeśli nie liczyć długotrwałych i kosztownych
rozpraw sądowych. Kiedy urząd reprezentuje wykształcony w tym
rzemiośle i opłacany przez samorząd prawnik. Petenta jedynie naiwna
wiara w tak zwaną sprawiedliwość. Jeśli nie najmie sobie drogiego
adwokata.
Ten
wirus grasuje tu od wielu lat. Tradycja przekazuje go z pokolenia na
pokolenie kolejnych urzędników. Oczywiście, nie wszystkich. Którym
burmistrzowie, najczęściej w dobrej wierze, podpisują własnymi
nazwiskami błędne lub nawet bardzo wątpliwe prawnie decyzje. Których
konsekwencje mszczą się na kolejnych pokoleniach barliniaków oraz
mieszkańców gminy. Bo ich nie stać na opłacenie adwokatów. Na
wyczerpującą walkę z biurokracją. Tak, jak nie może jej pokonać
rodzina obrońcy Westerplatte w pierwszych dniach wojny 1939 roku,
zmarłego w 1985 Wacława Pieńkowskiego. Po którym „interesy” przejął
jego urodzony w Barlinku syn Artur, który zmarł w 2004. A po nim
jego żona - rencistka Danuta wraz z synem, którzy spodziewają się,
że lada tydzień gmina wywali ich z powodu nie spłaconych podatków na
zbity pysk z kiosku z pietruszką przy Niepodległości 35. Za długi i
odsetki. Dokąd? Do... Moczydła. Tak im to „obiecała” wysoko w gminie
postawiona osobistość. Do której Danuta Pieńkowska poszła po radę po
śmierci męża, co dalej ma robić, bo podobnie jak mężowi gmina w
niczym nie chce jej pomóc. Przysyła natomiast coraz wyższe żądania
pieniężne z odsetkami oraz groźbami. To barlinecki standard nie
tylko wobec niej.
Wywiozą ich do Moczydła?
Wacław
Pieńkowski (rocznik 1916), żołnierz 1939, przeżył niemiecki atak na
Westerplatte. Zesłany na niewolniczą pracę przymusową do Berlinchen
zajmował się wywózką drewna z lasów. Mieszkał z żoną przy
betoniarni, gdzie w czasie wojny urodził się m.in. jego syn Artur
Pieńkowski. Ten Artur ożenił się z Danutą. Która po jego śmierci w
2004 została z rentą chorobową (nieco ponad 400 zł) i sklepikiem
warzywnym, w którym utargowała parę dni temu w ciągu całego dnia
trzy złote z groszami. Wiem, bo dyżurowałem i sprawdziłem. Pomaga
jej syn, który kiedyś młodzieńczo wplątał się w „biznes” narkotykowy
i przez to wisi nad nim jeszcze część wyroku do odsiadki. Parę lat
temu uległ groźnemu wypadkowi samochodowemu, w którym go połamało.
Ma uszkodzone m.in. płuco. Też, jak matka, powinien zostać wysłany
na rentę. Ale to już inna historia.
Teraz
rzecz w tym, że lada dzień mogą do nich wejść kompetentni urzędnicy
egzekucyjni, wywalić ich z kiosku na zbity pysk i wywieźć za nie do
końca przez nich zawinione długi do... wspomnianego Moczydła albo
gdziekolwiek indziej, bo mieszkanie w bloku im też pewnie za gminne
długi odbiorą.
Kto
sfałszował dokument?
Interes Pieńkowskich na pietruszce w sklepiku przy Niepodległości 35
ma początek w pewnym dość ważnym dla sprawy dokumencie, wydanym 25
listopada 1967 roku. Później przez kogoś sfałszowanym. Nie w
interesie Pieńkowskich. Jest to wydana przez ówczesnego architekta
powiatowego Włodzimierza Kasprzyka w imieniu Prezydium Powiatowej
Rady Narodowej w Myśliborzu na nazwisko Wacława Pieńkowskiego
decyzja o pozwoleniu na budowę na nieruchomości skarbu państwa
pawilonu handlowego. Wypisana starannie na maszynie do pisania i
opatrzona stosownymi, powiatowymi pieczątkami, zawiera fragment
dopisany piórem lub długopisem. W miejscu, w którym architekt PRN
wpisał maszynowo określenie, że budowa ta może być kontynuowana
bez warunków, te dwa słowa zostały skreślone i obok ktoś
dopisał: ważność pozwolenia określa się do dnia (to
dnia też przekreślono) r. 1977 – po tym terminie
należy rozebrać obiekt. Pod tym są pieczątki: Za
zgodność UMiG w Barlinku oraz imienna pieczątka inspektora
d.s. budownictwa tech. arch. Teresy K. Co znaczy, że barlinecki
UMiG zmienił sobie dowolnie decyzję powiatowego architekta i
uwiarygodnił to stosownym dopiskiem. W czyim interesie? Nie
potrafimy na to odpowiedzieć. Z całą pewnością dopisek ten nie
został dokonany w interesie Pieńkowskich. Zatem nie przez nich
samych.
Wynocha, tu będzie ulica!
Pawilonik po ojcu – Wacławie Pieńkowskim przejął jego syn Artur
Pińkowski. Któremu zmieniono też nazwisko (to historyjka jak z
Mrożka) Pieńkowski na Pińkowski! Zgodnie z (dopisaną ręcznie na
druku) decyzją powinien on 10 lat po 1967 zburzyć „interes” po ojcu
i zająć się czymś innym. Może szewstwem, o którym nie miał pojęcia?
Cynkciarstwem, choć nie odróżniał jednej waluty od drugiej? Albo
zbudować sobie sklep gdzie indziej? Za co? Dlaczego? Dlatego, że jak
w 2000 , a potem w 2003 r. pouczano go pisemnie urzędowymi pismami,
działka, na której stoi jego kiosk, zbudowana została przez jego
ojca w miejscu, które przeznaczone jest pod budowę nowej ulicy.
Ulicy? Tak! Sensacja! Bo pięćdziesiąt metrów od kiosku Pieńkowskich,
z jednej i drugiej strony ul. Niepodległości, są ulice wyjazdowe z
tego kierunku na główną. Zaś ta, która miałaby zostać zbudowana na
placyku po zlikwidowanym sklepie Pieńkowskiego, prowadziłaby do
Niepodległości z ciasnego podwórka. Poza tym kazano mu też
udowodnić, że odręczny dopisek (uwiarygodniony przez panią gminną
architekt) jest nielegalny, jak sam utrzymywał. Jak miałby to
zrobić?
Gminna architekt się pomyliła?
To on
właśnie, a nie gmina, miał obowiązek udowodnić, że na urzędowym
dokumencie PRN w Myśliborzu ktoś (może on sam, jak sugerowali
gospodarze gminy?) w Barlinku nielegalnie wpisał, że budowa sklepu
jest tymczasowa i po 10. latach ma on obowiązek go zburzyć. W
związku z czym niech się postara o dowód legalności budowy. Sam,
wbrew własnym interesom, sfałszował powiatowy dokument? A
fałszerstwo to autoryzowała własnym podpisem gminna pani architekt
Teresa K? Paranoja.
Ale to
„betka”, bo jak mu przypomniano w 2003 pismem z Urzędu Miejskiego,
akurat tam właśnie jest zaplanowana budowa ulicy. Ulicy? No pewnie!
Niech się zatem wyniesie z pawilonem, gdzie chce. Byle zrobić
miejsce na tę nową ulicę. Która tam nigdy nie
powstanie.Zracjonalizowane później plany zabudowy tej części miasta
wykluczyły ten bezsensowny pomysł urbanistów z księżyca.
Sprzedaj, zapłać i won!
Pieńkowski miał się wynieść „do diabła” i tyle. Starał się o
odsprzedanie mu tej działki, pod którą stoi kiosk... „z
uwzględnieniem wieloletniego zasiedzenia” na (tej) nieruchomości
gruntowej w dobrej wierze. Powołał się nawet na art. 172 Kodeksu
cywilnego, który mówi, że posiadacz nieruchomości nie będący jej
właścicielem, nabywa własność, jeśli posiada na niej nieruchomość od
20 lat jako posiadacz samoistny, chyba że uzyskał posiadanie w złej
wierze. Ale dalej jest tak: „Po upływie lat 30... nabywa jej
własność, choćby zyskał posiadanie w złej wierze.” I tyle. Ale tu
znów zrobił się problem. Gmina nie bawi się w gówniane szczegóły.
Tym bardziej w pomoc petentowi, żeby mu cokolwiek ułatwić. Odpisuje
Pieńkowskim pismami, podpisanymi przez kolejnych burmistrzów -
Józefa Falińskiego i Zygmunta Siarkiewicza, że nie jest on
posiadaczem tzw. samoistnym, bo są jeszcze krewni. Niech się sam
martwi, co dalej. Czyli że niech staje na uszach. Niech się
„wypcha”. Po czym gmina bez przerwy przysyła Pieńkowskim rachunki z
odsetkami, a nawet egzekucyjne decyzje komornicze na sumę ponad 26
tys. zł. Pewnie mniej dostaliby za sprzedaż sklepiku. Co do którego
już westerplatczyk Wacław Pieńkowski starał się o odsprzedanie
działki, na której ten sklep wybudował. Odpowiedzieli mu: „wała”. Bo
tamtędy ma przebiegać planowana ulica z... podwórka do ul.
Niepodległości. Tymi argumentami, podsuwanymi im przez
„kompetentnych” urzędników, posługiwali się w swoich pismach do
Pieńkowskich burmistrz Józef Faliński i jego następca Zygmunt
Siarkiewicz. Jak sądzę, obydwaj byli oszukiwani przez swój aparat
urzędniczy.
Wywiozą do lasu?
Żona
Artura Pieńkowskiego przestała wierzyć w prawo i sprawiedliwość.
Mówi, czego w szczegółach nie cytuję ze względu na jej i własne
bezpieczeństwo, że nie ma walizki pieniędzy, żeby dać, komu trzeba i
wszystko załatwić... Wiem, ale nie powiem nawet przed sądem, kto
komu dał i załatwił, co chciał. Nie będę się włóczył miesiącami po
sądach. Niech się nikt nie łudzi. Podobnie jak i redakcja „Echa
Barlinka” nie mam pieniędzy na rozgarniętych adwokatów. Tak samo jak
Pieńkowska. Powstające w Polsce biura porad obywatelskich to też nie
to, o co nam chodzi. Rzecz nie w tym, żeby takim jak Pieńkowska miał
kto poradzić i pomóc, co ma robić, kiedy ma „gardłowe” kłopoty z
gminną biurokracją. Która przysyła jej groźby i rachunki. To dobrze,
że ofiarom biurokracji zaczęły w Polsce pomagać wreszcie
obywatelskie tzw. biura porad przeciw przemocy gminnych
administracji i bezdusznym urzędnikom. Rozumiem to tak: bezduszna
biurokracja to ludzie, którzy za wszelką cenę i przy pomocy
(skutecznego!) lizusostwa w służbowych stosunkach z burmistrzami
oraz pozorów kompetencji daje dowody na to, że klient, petent czy
inna ofiara losu nie może mieć racji, jeśli nie spodoba się to
burmistrzowi albo zależnemu od niego kierownikowi jakiegoś wydziału.
Jak wyjść z paranoi
Niektórzy z tych kierowników też uprawiają własną prywatną
„politykę” gminną. Na którą dają się nabrać nie tylko burmistrz, ale
i radni Rady Miejskiej. Nie wiem, jak wyjść z tej paranoi. Podobnie
jak zagubiona w tym Danuta Pieńkowska ze swoim, zaplątanym w
narkotykową lokalną „aferę”, nieszczęsnym synem, których gminna
władza wsadziła w klatkę bez wyjścia. Jeśli im nikt nie pomoże. Bo
nawet bardzo ważny radny (znam nazwisko i funkcję) bez oporu i
choćby zdawkowych wyrazów współczucia uznał, że bez kłopotów
(gminnych) mogą oni za długi wobec gminy zostać eksmitowani z
Barlinka na zesłanie do dalekiego Moczydła wśród lasów. Problem „z
głowy”. Oświadczam: jeśli gmina skrzywdzi tych ludzi, sam uznam się
za skazanego na zsyłkę do Moczydła. Ale nie pozwolę im i siebie
skazać na to przez biurokratów bez walki. No i zobaczymy, kto wygra.
Bronisław Słomka
|