Z lamusa Raptusa

Nie łatwo jest pisać felietony o problemach takiego miasta jak Barlinek, ponieważ jego potencjał demograficzny jest odwrotnie proporcjonalny do ambicji, jakie społeczność Barlinka reprezentuje, ze wskazaniem, oczywiście, na ubogość populacji w stosunku do wielkości mniemania o swoich możliwościach twórczych.

Problem ten przyrównuję do pewnego znajomego, skądinąd, bardzo statecznego i zrównoważonego, (powiedzmy, że nazywał się Brząszczykiewicz, dzisiaj, niestety, już Śp.) gdy chodzi o potencjał twórczy w zwykłej, codziennej pracy. Zdyscyplinowany, dysponujący doskonałymi pomysłami tam, gdzie trzeba było coś zaimprowizować, rozwiązać jakieś skomplikowane zadanie. Ale gdy tylko wypił tzw. „polskie zero”, czyli „setkę”, natychmiast wstępował weń jakiś demon opozycji. Ktokolwiek by nie zaczął o czymś mówić, wówczas Brząszczykiewicz rozpoczynał swoje: „Nie masz racji, nie o to chodzi!” i zaczynał się wywód na temat, jak on by to zrobił, nie mając zielonego pojęcia, co w swym zamiarze jego partner miał na myśli.

Nie wnikając w jakość wartości osobistych poszczególnych animatorów życia społecznego naszego miasta (jam nie psychoanalityk), przyglądam się różnym poczynaniom barlineckiego samorządu, nie zawsze wyskakującego z pomysłami jak Filip z konopi, co niektórzy próbują udowodnić za wszelką cenę i nagle widzę jak ujawniają się różni Brząszczykiewicze. Nie posądzam ich o to, że jaka by nie była myśl twórcza naszych radnych, Brząszczykiewicze natychmiast ładują swoje akumulatory elektrolitem zwanym potocznie okowitą. Nie. Oni z natury, bo już taka ich uroda, muszą kwestionować wszystko, czegokolwiek nie wymyślą sami. Nawet nie posądzam ich o brak wyobraźni, nie! To jest po prostu nasza narodowa, polska choroba. Ja na ich miejscu pomyślałbym tak: OK.! Róbcie jak najwięcej, my tylko przypilnujemy byście to zrobili dokładnie i porządnie, a my, gdy dojdziemy do władzy, będziemy mieli to z głowy.

Wielu krytykantów nie zadaje sobie trudu, aby przeanalizować jakiekolwiek zadania proponowane nam przez gminny samorząd. Będą krytykować dla samej zasady, jak ten Brząszczykiewicz. Jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że on jest świętej pamięci. Wielu z nich też kiedyś odchodziło w charakterze przegranych, próbując udowadniać, czego to nie zrobili, a tylko to niewdzięczne społeczeństwo nie zechciało ich wybrać. I jak się okazuje, nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków. Nadal taplają się w partyjniackim błocku, nie dopuszczając myśli, że społeczeństwo chce wybierać do salonów każdego szczebla władzy dobrych gospodarzy, a nie propagandystów utopijnych idei, lub z epoki pt. mierz siły na zamiary. O imitatores, servum pecus! (O, naśladowcy, trzody niewolników! Łac. – Horacy Listy)

Wielokrotnie w tym miejscu pisałem, że w gruncie rzeczy, nie wiele w naszej mentalności się zmieniło. Pojęcie plenum, zamieniono na kadencja i tak jak wówczas, gdy władza funkcjonowała od plenum do plenum, tak dzisiaj funkcjonuje od kadencji do kadencji.

Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy w kampaniach przedwyborczych przyszli kandydaci na parlamentarzystów, radnych sejmików wojewódzkich, rad powiatowych i gminnych, przyjdą do nas z konkretnymi propozycjami, wyliczonymi na podstawie realnych możliwości finansowych i powiedzą: Wybierzcie mnie, bo ja zrobię to a to, a tu są konkretne wyliczenia. I wtedy my się zastanowimy, kto jest najbardziej przekonywujący, kto przedstawia nam pomysły na lepsze miasto, na lepszy nasz byt w oparciu o konkrety, a nie wydumane na użytek wyborów marzenia. Kiedyś do tego musi dojść, chociaż zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak, aby wszyscy byli zadowoleni z przedstawianych pomysłów, jednak na pewno konkretnego kandydata wybierze ta część, która stanowić będzie większość. Jeśli nie, to óida oudén eidós jak mawiał Sokrates (wiem, że nic nie wiem).

Raptus
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka