Za a nawet przeciw
Przyjemność kopania
bliźniego
Siedzę
i drapię się po kapeluszu. Wpadłem w dylemat. Bo oto zaczepia mnie
na ulicy zatroskany spółdzielca, nie wiem: były, obecny czy
domniemany zaledwie i huzia na Józia. Choć nie Józio jestem. Panie
Słomka – intonuje ostro podpiłowanymi zębami. Jak to w Polsce
pomiędzy partiami. A nawet dwoma różnymi, choć podobnymi z nazwy
KIK-ami. Przebiera w słowach, żebym mu nie uciekł już na samym
początku. W ręku coś jakby kozik czy też cep nieduży, bo z dużym
niewygodnie spacerować po mieście. Duży każdy zobaczy. A mały to
mały. Nikt nie zapyta znienacka, co pan idzie młócić. I pyta, czy ja
go przypadkiem nie napadłem w poprzednim Za a nawet przeciw.
Załoga twierdzi, żem napadł brutalnie. Pytam więc, o czym to było,
bo dla mnie ubiegły tydzień to mniej więcej to samo, co wojny
punickie. Dawno, szczegółów nie wykułem na pamięć. W ubiegłym
tygodniu był rozejm. Poszedłem na wystawę do muzeum, gdzie
napatrzyłem się na nagie kobiety. Na obrazach, bo z żywych do
rozbiórki tam chętnej nie było. Poza tym jeszcze gdzieś tam byłem.
Pokojowo wszędzie. Żadnych napadów. Na co on, że w tym chórku, co go
opisałem, to co było, jak nie napaść na chórek spółdzielczy? A to,
że w ramocie tej napisałem tak jakoś, że każdy tam sam próbuje
śpiewać, co mu się podoba? Sam sobą dyrygować? Sam dyrygentem swym
zostać? To nie o nim było? Co? Że niby dość dyktatury? Członkiem
jednoosobowym chce być on? Popisywać się na cztery głosy? Czy to nie
była napaść na chórek spółdzielczy? Osobliwie na niego? On twierdzi,
że była. Wobec czego obiecuje mnie wymłócić przed sądem. Choć może
wcześniej, bo tak jakoś cepem manipuluje wymownie. Wszystko jest
możliwe. Sądy też cepami pracują.
Wiele
wskazuje na to, że w szybkim tempie przykazanie kochaj bliźniego
jak siebie samego i sama przyjemność kochania bliźniego
zamieniają się w swoje przeciwieństwo. Gwałtowne zmiany klimatu,
śnieg na Saharze, podoceaniczne trzęsienia ziemi, rosnąca
niepewność, jaka pogoda będzie jutro i czy szef nie wezwie nas na
pogawędkę z kwitem propozycji nie do odrzucenia, bo ma już na nasze
miejsce krewnego, sprawiają, że również wśród niewinnych rosną
szeregi wyznawców zamiany kochania w przyjemność kopania bliźniego.
Nawet jak nikt chwilowo nikogo nie kopie, polityka śpi, północ i
tylko niektórzy gryzą paznokcie, bo w telewizji kryminał leci do
obgryzania paznokci, część populacji obmyśla, jak by tu gdzie komu
raniutko dołożyć. Może sąsiad nawinie się skoro świt i będzie mu
można Listą Wildsteina po oczach przejechać? Dziś, zamiast porannego
paciorka i Kiedy ranne wstają zorze, pogryzając czym
kto ma pod ręką, spora część Polaków i barliniaków rozmyśla, jak za
dnia i wobec kogo by tu oddać się przyjemności kopania. Stąd tylu
przygnębionych, pomiętych dokoła. W oczach strach: kto mnie dziś
kopnie? Komu trzeba oddać? Przyjemność kochania bliźniego jak siebie
samego ze starych Ksiąg przepisuje się już na nowych Tablicach jako
przyjemność kopania bliźniego.
Słomka
|