Długodystansowe Mistrzostwa Polski

Anwil Cup 2004

Na Długodystansowe Mistrzostwa Polski wybrałem się z Barlinka jak zwykle do Włocławka - pociągiem. Było to w czwartek rano. Droga (jak zwykle) była długa i męcząca, a tym razem to już wyjątkowo. Nie dość, że miałem dwie godziny snu za sobą, to jeszcze na dodatek musiałem nauczyć się paru pasjonujących działów z niezwykle pasjonujących przedmiotów zawodowych. Znając realia, mogłem się tego nauczyć tylko w pociągu, gdyż na regatach zawsze są ważniejsze sprawy.

We Włocławku przywitało mnie słoneczko i całą już załogą ruszyliśmy do pracy jak z kopyta. Przygotowawszy łajbę do regat zaczęliśmy integrować się z załogami, które już przybyły. Z biegiem godzin byliśmy coraz bardziej zmartwieni, bo na miejscu okazało się, że są tylko trzy bolidy w naszej klasie i gdyby tylko tyle zgłosiło się, to regat w klasie omega by po prostu nie było. Pełni zmartwień z tego powodu udaliśmy się na zasłużony wypoczynek.

Rano pojawiliśmy się w marinie, (co można śmiało uznać cudem) jako pierwsi i nasze zmartwienia okazały się bezpodstawne. Zjechało się 11 ekip w naszej klasie. Ogólnie były 72 łajby w siedmiu klasach, co jest chyba rekordem Polski.

Zdziwiło mnie to, że w Pucharze Polski Jachtów Kabinowych nie wymagają takich rzeczy jak w Pucharze Polski w klasie Omega. Nikogo nie interesują jakieś badania lekarskie, certyfikaty, pieczątki, ubezpieczenia a i wpisowe jest dużo mniejsze.

Start do pierwszego wyścigu o godzinie 11.00, przy lekkim 3B, stałym co do siły i kierunku wiaterku. Trasa niemiłosiernie dłuuuga. Dopływamy na czwartej pozycji. Trochę kicha, bo start elegancki, na pierwszej bojce chyba pierwsi, wszystkie halsówy dobre, ale... spinaker! No nic. Jeszcze w tym dniu jeden bieg i z postanowieniem poprawy zgłaszamy się na linię startu. Świetny start przed tymi niesamowitymi bolidami ścigantowskimi, jedziemy w czubie wyścigu, z czego sam się dziwię - i słusznie, falstart generalny. Powtórka startu jeszcze lepsza, wpadamy na boję zaraz za dwoma najlepszymi 730, no i oczywiście już tradycyjnie na spinakerze tracimy metry i miejsca. W trakcie wyścigu totalnie siadło i zrobił się toto-lotek. Z pierwszego miejsca spadliśmy na ostatnie. Udało się to odrobić na prostej do mety i ostatecznie przypływamy jako trzecia załoga. Nie jest źle, na razie ogólnie jesteśmy trzeci.

Po biegach zmywamy się na obiadek, i lądujemy w bardzo miłym lokalu, gdzie integrujemy się z załogą Volkswagena, w której pływa min. Roman Paszke i Robert Jabes Janecki.

Ta integracja chyba źle wpłynęła na chłopaków, gdyż nie pojawiają się na starcie do pierwszego wyścigu w drugim dniu. Natomiast nas dobiła wesoła informacja, że zrobią nie dość, że dłuższe wyścigi (dołożyli śledzia) to jeszcze będzie ich więcej.

Wiaterek zaczął wiać słuszny, ok. 5B i pierwszy bieg bez trudu kończymy na trzeciej pozycji, jak zwykle tracąc na kursach wolnych. Start do kolejnego wyścigu udał się dopiero po dwóch próbach ( falstarty generalne). Rozwiało się ciut mocniej (co niektóre bolidy okupiły stratami masztów lub zwrotami przez top). Nam się udało dzięki temu doturlać drugą pozycję. Widząc jak daleko za nami jest reszta postanowiliśmy (zanim dopłyną do mety) zaopatrzyć się w zestaw małego żeglarza, na który składa się sześć dobrze schłodzonych jasnych pełnych. Mimo pośpiechu oczywiście spóźniliśmy się na start. Ledwo co udało nam się wypłynąć przed zamknięciem linii startu. Po prostu pech.

Ale z biegiem czasu zauważyliśmy, że przesunęliśmy się o kilka pozycji do przodu. Płynąc dalej sobie na pełnym luzie na ostatniej bojce przed metą stała się rzecz niesamowita. Wysunęliśmy się na prowadzenie i dowieźliśmy zwycięstwo w tym biegu.
Na brzegu oczywiście dalsza część integracji, tym razem już na większą skalę.

Trzeciego i ostatniego dnia z rana jakimś cudem udało nam się wstać (lekka przesada - jeden bieg o godz. 9.00) i ruszyliśmy ku marinie. Oczywiście spóźniliśmy się na start. Powtórka z dnia poprzedniego - zdążyliśmy na start minimalnie przed jego zamknięciem. Z tego względu, że wiał słaby wiaterek ok 2B i był dość równy nie liczyliśmy wcale na to, że dogonimy czołówkę. Zresztą trzecie miejsce w generalce mieliśmy zapewnione. Ale co to się zdarza w sporcie. Udało nam się po jakimś czasie wyjść na prowadzenie i zakończyliśmy bieg na pierwszym miejscu! Z naszych wyliczeń wynikało, że po odrzutce zabraknie nam jednego punkt do zwycięstwa i z taką samą ilością punktów, co kolejna ekipa zajmiemy drugie miejsce. Z matmy okazaliśmy się nie najgorsi i ku naszej radości oficjalne wyniki potwierdziły nasze domysły. Chyba pierwszy raz w tej cyklicznej imprezie załoga Anwilu była na pudle!

Zakończenie, dostaliśmy niesamowite oklaski, czeki, medale i... po imprezie! Regaty uważam za udane, dobra organizacja, świetne sędziowanie. Przy dobrej pogodzie rozegrano sześć wyścigów. Przeciętna długość jednego to… 40 kilometrów.

Pozdrawiam –

Radek Kędzior

Anwil Włocławek

Pierwsza trójka w klasie OMEGA:

1 GRODZKI Maciej - PANASONIC

2 KĘDZIOR Radosław - NIEBIESKI PTAK

3 KOZIŃSKI Artur - ORLEN

 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka