Głowackim po Bałtyku

O konkursie dowiedziałyśmy się z naszego Klubu Żeglarskiego. Konkurs polegał na tym, że co miesiąc w internecie ukazywały się trzy pytania, na które odpowiedzi można było znaleźć w miesięczniku „Żagle”.

Wysyłając te odpowiedzi nawet nie przyszło nam do głowy, że możemy popłynąć w ten rejs, że możemy wygrać. A nagrodą był tygodniowy rejs po Bałtyku na żaglowcu s/y Kapitan Głowacki. W grudniu ubiegłego roku okazało się, że Judyta dostała prenumeratę „Żagli”, oraz gadżety, a w lutym tego roku Kamila dostała te same prezenty. Byłyśmy szczęśliwe...

6 maja dostałyśmy listy, w których było napisane, że dostałyśmy się do drugiego etapu konkursu. Drugi etap polegał na napisaniu minimum dwóch stron maszynopisu na temat tego, jak wyobrażamy sobie swój rejs. Napisałyśmy i wysłałyśmy. 21 maja o godzinie 17,00 w Polskim Radio Szczecin odbyło się spotkanie na temat tego rejsu. Pod uwagę brane były oceny. Rozstrzygnięciem były listy. Kto dostanie ten jedzie. Byłyśmy niespokojne i nie wierzyłyśmy w to, że wygramy (choć w duszy tak bardzo o tym marzyłyśmy), ale... 22 maja nasi ojcowie dostali telefony w sprawie rejsu, że ich córki jadą. Popłakałyśmy się ze szczęścia...

Musiałyśmy uporządkować wszystkie sprawy w szkole, bo to ostatni tydzień, a my wyjeżdżamy. W końcu nadszedł ten piękny dzień. 11 czerwca o godzinie 9.00 byliśmy w Szczecinie na Wałach Chrobrego (stamtąd odpływaliśmy). Młodych Wilków, którzy dostali miejsce w rejsie było 17, przeważały dziewczyny.

Kapitan Głowacki to brygantyna, długość całkowita: 30,70 m, powierzchnia żagli: 337,5 m2. Najpierw było rozpakowywanie się, wnoszenie jedzenia, małe szkolenie młodych żeglarzy, dzielenie na wachty, przy okazji zwiedziliśmy drugi pod względem wielkości na świecie żaglowiec Kruzensztern, który zawitał w Szczecinie kilka minut przed naszą zbiórką. Ze Szczecina wypłynęliśmy do Świnoujścia - tam zatrzymaliśmy się na noc.

Już pierwszego dnia załoga się zgrała i wszyscy się ze sobą dogadywali. Po przypłynięciu do portu zmęczeni poszliśmy się wykąpać, a potem do miasta. Około północy poszliśmy spać, bo rano trzeba wstać. Pobudka o 6.00. Wachta kambuzowa przygotowywała posiłki, a reszta uparcie pracowała i uczyła się nowych rzeczy.

Ze Świnoujścia udaliśmy się do Stralsundu, gdzie po przybyciu udaliśmy się do muzeum wodnego. Oglądaliśmy tam przepiękne kolorowe ryby, ogromne żółwie wodne, wiele ptaków, pingwinów i inne atrakcje.

Kolejnym przystankiem było Sassnitz, stolica Rugii. Kiedy tam popłynęliśmy padał deszcz, a fale rozbijające się o burtę lądowały na nas. Wiał wiatr, ale było bardzo fajnie. Trochę kołysało, ale nikt nie nabawił się choroby morskiej. Kiedy już dopłynęliśmy do Sassnitz strasznie wiało i zanosiło się na mały sztorm, dlatego też staliśmy cały następny dzień w porcie, ale nie nudziliśmy się. Nasz BOSMAN Michał Samociuk już się o to postarał. W Sassnitz zwiedziliśmy U-Boot (niewielką łódź podwodną). Było tam wiele dziwnych a zarazem interesujących rzeczy.

Po śniadaniu Michał, nasz BOSMAN przygotował dla nas niespodziankę i zabrał nas na długi spacer. Poszliśmy plażą na tamtejsze klify.

Tam to były widoki... Rozciągnięte wzdłuż plaży białe (ściany), skarpy, pokryte z góry drzewami wyglądały wspaniale. Plaża pokryta kamykami, a na brzegu morza plamy koloru czerwonego i zielonego (wodorosty). Widoki były przepiękne. Wyruszyliśmy około godziny 12,00, a wróciliśmy po 18,00. Szliśmy, szliśmy, a końca nie było widać. Po drodze robiliśmy krótkie przystanki na pamiątkowe zdjęcia. I chodź spacer był dłuuuuugi, bo przeszliśmy ponad 22 km, to wszyscy byli szczęśliwi, a kiedy doszliśmy do miasta na obiad.... biegliśmy (na szczęście wszystko było już gotowe i po raz pierwszy nam smakowało to, co ugotowały koleżanki). Byliśmy wdzięczni BOSMANOWI za tak długi i wyczerpujący spacer i mieliśmy okazję przekonać się, że to świetny chłopak...

Wieczory spędzaliśmy razem: zwiedzając okolice, na nocnych rozmowach, zabawach, śpiewach. Jeden długi wieczór został przeznaczony na opowieści oficera Krzeptowskiego z przeżytych rejsów.

Następnego dnia trzeba było już wracać do Świnoujścia. Tam jeszcze mała imprezka, bo jedna z koleżanek obchodziła 18-ste urodziny. A rano...?! Czas wracać do domu. Na godzinę

12,00 byliśmy z powrotem w Szczecinie, chodź moglibyśmy tak pływać i pływać, ale jak się mówi: „WSZYSTKO CO DOBRE, SZYBKO SIĘ KOŃCZY". Choć to tylko tydzień, to na pewno zapamiętamy go na całe życie.

     
Kamila Skowron, Judyta Mikołajczyk