Interwencje - Złapać klienta

Zaiste bardzo dziwne formy sprzedaży panują w Odzieżowcu na ul. Ogrodowej. Można tam np. wpłacić zaliczkę na zakup towaru – i towaru ani nie kupić, ani zaliczki nie dostać.

Jedna z naszych czytelniczek postanowiła kupić sobie parę spodni właśnie w Odzieżowcu. Oglądając spory wybór tego artykułu spodobały jej się dwie pary, lecz miała przy sobie tylko 100 zł, za które kupiłaby jedną parę. Lecz to nie żaden problem. Sprzedawca zaproponował, że klientka wpłaci 100 zł zaliczki, a on odłoży jej te dwie pary i jak przyjdzie z drugą stówą to dostanie obie pary.

Na tę okoliczność klientka otrzymała pokwitowanie z pieczątką sklepu wpłacenia zaliczki w wysokości 100 zł. Jak do tej pory wszystko w porządku, ale i tak trochę dziwnie, bo spodni u nas teraz pod dostatkiem i można je sobie kupić kiedy się chce i jak się ma kasę.

Po miesiącu szczęśliwa klientka przychodzi z drugą stówą do sklepu - jak to się mówi - celem odebrania należnego jej towaru. Ale w międzyczasie jedna z par spodni, które były wcześniej odłożone, przestała jej się podobać, albo wyszła z mody – bo moda szybko się zmienia – i poprosiła o zamianę tych spodni na inne, które jej wpadły akurat w oko. Wtedy usłyszała, że jest to akurat niemożliwe, bo spodnie już sobie wybrała, musi je odebrać i żadna wymiana absolutnie nie wchodzi w rachubę. – Pani w tym momencie się ośmiesza i nie dostanie ani zaliczki, ani spodni.

Mając na uwadze tak zwaną interwencję społeczną zadzwoniłem do sklepu i porosiłem do telefonu właściciela. Chciałem uzyskać informację, czy było tak faktycznie, jak przedstawiła mi to klientka tego sklepu, czy może właściciel ma inny na ten fakt punkt widzenia. Niestety usłyszałem, że żadna informacja nie zostanie mi udzielona, że od interwencji jest tylko Federacja Konsumentów i ta pani powinna tam się zwrócić.

Taka informacja jest dla każdej gazety także informacją i poinformowałem więc, że napiszę na ten temat interwencyjny artykuł w Echu Barlinka, który ukaże się w najbliższym numerze. Powołałem się przy okazji na prawo prasowe i na interwencyjną rolę gazety. Usłyszałem groźbę, że w takim razie spotkamy się w sądzie i słuchawki zostały odłożone.

Poradziłem klientce Odzieżowca, że może zwróci się na policję z informacją o całym zdarzeniu i może policja zainterweniuje. Chodziło mi o podejrzenie zwykłego zaboru mienia czyli w tym wypadku pieniędzy. I faktycznie, pani ta zwróciła się na drugi dzień o pomoc na komisariat. Policja w sile dwóch funkcjonariuszy pofatygowała się do pobliskiego sklepu i też nic nie wskórała, bowiem szef sklepu stwierdził, że jest to konflikt między tą panią a nim i policja nie ma tu nic do szukania.

Chwilę później w redakcji Echa rozdzwonił się telefon. Dzwonił szef Odzieżowca sprawdzając, któż to dzień wcześniej dzwonił do niego. Przedstawiłem się i potwierdziłem, że to ja dzwoniłem. Usłyszałem wtedy, że mój rozmówca myślał, że dzwonił jakiś “redaktorzyna, który chciał dobrze zrobić panience”, i że mimo to nie udzieli mi żadnych informacji ani tym bardziej wyjaśnień. Rozmowa trwała kilka minut i przyznam szczerze, że nie należała do najprzyjemniejszych. Ponownie skończyła się groźbami spotkania się w sądzie.

Sprawa z pewnością nie ma jeszcze końca. Klientka nie otrzymała zwrotu zaliczki, który jej się należy jak psu zupa, bo w takim wypadku odstąpić od zakupu można zawsze. Z drugiej jednak strony, przecież mogła jednego dnia kupić sobie jedną parę, a kolejną kiedy tylko chciała – i to taką, jaka jej się żywnie podobała. Inne transakcje – to bardzo dziwny pomysł.

Krzysztof Kędzior